[ Pobierz całość w formacie PDF ]

trzydzieści.
- Z przyjemnością. Urządzamy jakieś przyjęcie? - W wyobrazni widziała ten cholerny
krzywy uśmiech. Tak ucieszyła się, że z nim rozmawia i że wszystko wygląda normalnie, iż
roześmiała się nerwowo: - Tak. Przed chwilą zaprosiłam gości.
- Jak spałaś?
- Niezbyt dobrze. A ty? - Do diabła z Samem Nielsonem; słyszała, jak ze złością
pochrząkuje za jej plecami i z hałasem przerzuca jakieś papiery na biurku.
- Nie tak dobrze, jak gdybym spał z tobą - powiedział kpiąco.
- Bezsenność szkodzi zdrowiu.
Musimy temu zaradzić.
- Osiemnasta trzydzieści - powtórzyła. - Będę punktualnie.
Do widzenia. - Odłożyła słuchawkę i poszła do gabinetu Nielsona.
- Przepraszam pana bardzo, ale wypadło mi coś ważnego. Już wszystko załatwiłam i teraz
nic nam nie będzie przeszkadzać.
Loder wysiadł z samolotu po całonocnym locie, przygnębiony perspektywą potwierdzenia
podejrzeń szefa; czekała go niezbyt przyjemna praca, podobna do gorączkowego
poszukiwania kości przez głodnego psa.
Zdrajca dużego kalibru pracujący dla Kgb i przekazujący najtajniejsze informacje. Ta
arabsko_izraelska inicjatywa pokojowa była prawdziwą bombą z opóznionym zapłonem;
miała tykać po cichu i wybuchnąć niszcząc sowieckie wpływy na Bliskim Wschodzie.
Zamiast tego eksplodowała przedwcześnie grzebiąc na długo szanse traktatu pokojowego
między Egiptem a Izraelem. Kimkolwiek był ten skurwiel, Loder czuł do niego osobistą
nienawiść.
Szanował agentów pracujących dla swego kraju, chociaż taka postawa nie przeszkadzała
mu podejmować przeciwko nim najbardziej drastycznych działań; często skarżył się, że nie są
one dostatecznie zdecydowane. Ale do podwójnego płatnego agenta, zdrajcy pracującego dla
wroga, czuł patologiczną wręcz nienawiść i pogardę. Szantaż nie był dla niego żadnym
usprawiedliwieniem; zawsze przychodził moment, kiedy ktoś albo miał odwagę odmówić,
albo nie. Jeśli chodzi o zdrajców z pobudek ideologicznych, naukowców od spraw broni
atomowej, ujawniających tajemnice ciemiężcom połowy Europy - najchętniej wsadziłby im
wszystkim kulę w potylicę.
Kto to, do diabła, tym razem był? Czy rzeczywiście chodzi o Anglika kontynuującego
haniebną tradycję trzech przeklętych zdrajców, którym udało się uniknąć kary? Loder siedział
na swoim fotelu, a wściekłość wzbierała w nim jak fizyczny ból w trzewiach. Wszedł do biura
sprawiając wrażenie tak zmęczonego i rozwścieczonego, jak był w istocie. I właśnie w tym
momencie wezwał go do siebie ambasador. Był to człowiek, któremu trudno było nie
napełniać grozą swoich współpracowników. Wysoki i solidnie zbudowany, miał zwyczaj
patrzeć na swego rozmówcę z góry. Robił tak całkiem bezwiednie, ale Loderowi działało to
na nerwy. Nieraz pragnął podczas rozmowy z nim, by zamiast ze "starym" mieć do czynienia
ze Stephensonem.
Ambasador nie zajął mu zbyt wiele czasu. Poinformował go, że podczas weekendu zgłosił
się do niego pułkownik Paterson i narobił wiele zamieszania w związku z jakimś
pracownikiem ambasady sowieckiej, który chce uzyskać azyl na Zachodzie.
Ambasador poinformował
Patersona, że nie należy to do spraw służby dyplomatycznej i kazał mu zapomnieć o całej
sprawie; coś takiego znajduje się w gestii Lodera. Tak to powiedział, jakby praca Lodera była
czymś wyjątkowo nieprzyjemnym, a interes ubity z Rosjaninem gotowym sprzedać swoich
rodaków czymś plugawym i przynoszącym niewielką chwałę ambasadzie. Loder zebrał
krótkie notatki przygotowane przez Patersona i niemal biegiem wrócił do swego biura.
Możliwość, że chodzi o
Swierdłowa, była tak kusząca, iż zmusił się do przeczytania każdego słowa w notatkach
pułkownika, obejmujących jego rozmowę z panią Farrow, jej odmowę podania nazwiska
Rosjanina, jej naleganie na pilność sprawy. Na Boga, to rzeczywiście bardzo pilne,
powiedział do siebie Loder; jeśli to rzeczywiście chodzi o Swierdłowa, to pośpiech jest
wysoce wskazany. Pani Farrow przekonywała Patersona, iż ten Rosjanin jest w "wielkim
niebezpieczeństwie" (słowa te podkreślono jako cytat) oraz że pozostaje "tylko tydzień,
dziesięć dni", by nim się zaopiekować.
Swierdłow - to na pewno on.
Dlatego nawiązał znajomość z
Farrow na Barbadosie; nie po to, by ją zwerbować, ale by zapewnić sobie drogę ucieczki.
Jezu - ależ to wspaniały motyw do powieści szpiegowskiej.
Znajdująca się w odległości czterystu mil od niego Judith nie miała pojęcia, jak Loder pocił
się, kiedy wreszcie zadał to najważniejsze pytanie: "Czy to nasz wspólny znajomy?" i
usłyszał miłą uchu twierdzącą odpowiedz.
A więc to Swierdłow, najważniejsza figura Sowietów w Usa. Nie mógł w to uwierzyć. W
dodatku chce się oddać w ręce Brytyjczyków, a nie Amerykanów.
Ależ to kopniak wymierzony temu ważniakowi Buckleyowi. Przez cały dzień prześladował
go ból głowy wywołany stresem; popił herbatą kilka tabletek aspiryny, ułożył notatkę do
swego szefa w Londynie i pojechał na lotnisko złapać samolot do Nowego Jorku.
******
Generał Golicyn postanowił osobiście udać się do Nowego Jorku. Przez cały weekend
zastanawiał się nad sytuacją i wyborem najlepszego sposobu postępowania. Ogólna sytuacja
uległa tak gwałtownemu odwróceniu, że zaskoczyło to generała. Swierdłow odwołał swój lot
do Moskwy. Rozmawiając z Golicynem poinformował go, jak człowiek dobrze wychowany,
o zmianie planów; powód był dostatecznie ważny, by odsunąć na drugi plan sprawy osobiste i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • helpmilo.pev.pl
  •