[ Pobierz całość w formacie PDF ]

urodzić dziecko. Twoje zadanie sprowadza się jedynie do
prowadzenia samochodu.
- Chętnie bym go prowadził, tylko że ktoś postanowił
przypomnieć sobie o tym, że rodzi właśnie w godzinach naj-
większego szczytu. Nie wiesz przypadkiem, kto to?
Wybuchnęła śmiechem, ale momentalnie na jej twarzy
pojawił się grymas bólu spowodowany kolejnym skurczem.
Jęknęła i, chwytając boki fotela, pochyliła się do przodu.
- Boże.
Eamonn ponownie zaklął.
Zwiatło nadal było czerwone. Uwolnił jej palce z fotela
i splótł ze swoimi. Pochylił się w jej stronę i cicho
powiedział:
- Trzymaj się, kochanie. Zaraz będziemy na miejscu. Od-
dychaj głęboko.
Ciekawe, kiedy przestanie być dla niej taki miły. Czy on
w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, jaki jest czuły i opiekuń-
czy? Niech go diabli!
- Przecież oddycham. Jeśli zrobię się sina, to poznasz, że
przestałam.
Choć na jego twarzy widać było, jak bardzo wszystko
przeżywa, jego głos pozostał spokojny.
- Wiem, że to boli.
- Akurat! - Zacisnęła mocno palce na jego palcach, ze
wszystkich sił starając się powstrzymać od krzyku. - Nie
masz najmniejszego pojęcia!
Zwiatła w końcu się zmieniły i Eamonn mógł wreszcie
ruszyć.
- Jesteśmy prawie na miejscu.
- %7łartujesz.
Minęło dziesięć najdłuższych minut w jej życiu, kiedy
wreszcie dojechali do szpitala. Eamonn natychmiast wysko-
czył z samochodu i otworzył jej drzwi.
- Pozwól, że ci pomogę. Jesteśmy w szpitalu, ale jeszcze
musimy dojść na oddział położniczy.
- Nie chcę żadnej pomocy.
- Ależ oczywiście, że chcesz. Zresztą i tak nie masz w tej
kwestii nic do powiedzenia.
Objął ją ramieniem i zaczął powoli prowadzić w stronę
wejścia.
W tym momencie serdecznie go nienawidziła. Za to, że
miał rację. Za to, że się o nią tak troszczył. A przede wszyst-
kim za to, że robił to wszystko, nie będąc ojcem jej dziecka.
Powinna była ukarać go, rodząc w samochodzie!
Gdyby nie perspektywa otrzymania w szpitalu leków
przeciwbólowych, zapewne tak by zrobiła. Aby tylko ode-
grać się na nim za to, że złamał kolejny kawałek jej serca.
S
R
Boże, co by było, gdyby naprawdę był ojcem tego dziec-
ka!
Należał do mężczyzn, którzy robili to, co do nich należy. Był
opiekuńczy, oddany i odpowiedzialny.
Kiedy doszli do recepcji, trzymała jego rękę, jakby to było
koło ratunkowe. Zupełnie, jakby przez to mogła zaczerpnąć
trochę jego siły, której tak nagle jej zabrakło. Była sparaliżo-
wana ze strachu.
Pomógł jej załatwić formalności,, a potem usiąść w wóz-
ku, przez cały czas przemawiając do niej uspokajającym gło-
sem.
Kiedy jechali windą na górę, Colleen się rozpłakała. Wie-
działa, że ta sielanka nie będzie trwać wiecznie.
Eamonn dostrzegł jej łzy. Na ich widok serce ścisnęło mu
się z bólu. Wobec jej rozpaczy był zupełnie bezradny. Za-
gubiony. To, co przeżywała, było całkowicie poza jego kon-
trolą i to go dobijało. Gdyby w jakikolwiek sposób mógł jej
pomóc...
Winda dojechała na miejsce. Eamonn ujął rączkę wózka,
wolną dłonią dotykając jej ramienia. Chciał jej ulżyć choć-
by w ten sposób.
Przejechał palcami po jej szyi, policzku i zaczął go deli-
katnie gładzić. Poczuł, jak się rozluznia, a jej ramiona opada-
ją. Przechyliła twarz w stronę jego dłoni, jakby dopominając
się o tę pieszczotę, a potem przykryła ręką jego dłoń.
Trwali tak w milczeniu, czekając, aż drzwi windy się ot-
worzą.
Po chwili pielęgniarka przejęła od niego wózek i ruszyła
w stronę sali porodowej.
- Może pan dostać fartuch i wejść na porodówkę - powie-
S
R
działa z uśmiechem jedna z położnych. - Proszę nam dać
tylko kilka minut na badanie.
Eamonn i Colleen niemal w tej samej chwili pokręcili
w odpowiedzi głowami.
-Ja nie jestem...
- Och, na pewno nie wejdzie...
Spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się.
Pielęgniarka odpowiedziała im uśmiechem.
- Jak państwo sobie życzą. Zawsze to proponujemy. Ale
nie każdy pan chce wchodzić na salę. W końcu korytarza jest
poczekalnia, proszę tam usiąść. Ktoś pana powiadomi, gdy
będzie po wszystkim.
Ale Eamonn nie patrzył tam, gdzie wskazała. Patrzył na
Colleen, którą właśnie wwożono za wahadłowe drzwi. Po-
czuł w piersiach nagły ucisk.
W ostatniej chwili przed zamknięciem drzwi, uśmiechnę-
ła się do niego słabo.
- Będę tu czekał.
Colleen nie zdołała mu odpowiedzieć. Skinęła tylko gło-
wą, połykając łzy.
Postąpił krok w jej stronę.
- Wszystko będzie dobrze, kochanie. Wiesz o tym.
Przełknęła z trudem i ponownie skinęła głową.
- Dziękuję - szepnęła bezgłośnie, nie będąc w stanie wy-
dobyć z siebie słowa.
Kiedy zamknęły się za nią drzwi, uzmysłowiła sobie, że
dziękuje mu nie tylko za to, że przywiózł ją do szpitala na
czas.
S
R
- Pan McKenna?
Eamonn wpatrywał się przed siebie, błądząc myślami da-
leko stąd. Nie wiedział już, jak długo tak siedzi. Zapewne
kilka godzin. A im dłużej czekał, tym gorzej się czuł. Czte-
ry położne, które pytał o Colleen, zapewniły go, że wszystko
jest w należytym porządku. A jeśli go oszukiwały? Jeśli były
jakieś komplikacje i nikt mu o tym nie powiedział?
Jeśli coś stało się Colleen albo dziecku, nigdy, przenigdy
sobie tego nie wybaczy.
- Panie McKenna? - Ręka, która spoczęła na jego ramie-
niu, przywróciła go do rzeczywistości. Zaskoczony, nawet
nie zwrócił uwagi na to, że nazwano go jej nazwiskiem.
Powoli uniósł oczy na dziewczynę w mundurku pielęg-
niarskim, która wyglądała tak młodo, że zapewne była jakąś
praktykantką. Zamrugał powiekami, nagle zupełnie wykoń-
czony.
- Colleen?
To była jedyna myśl, jaką miał.
- Wszystko w porządku. Zpi. To był ciężki poród. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • helpmilo.pev.pl
  •