[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ty jesteś miłym i inteligentnym towarzystwem.
S
R
- Pochlebstwa nic panu nie dadzÄ….
- A więc? - Uniósł brew. - Idziesz?
- Nie ma mowy.
- Dlaczego?
- Ja jestem w mundurku, a pan... - Urwała i zmierzyła go wzrokiem.
Był naprawdę najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego widziała.
DrgnÄ…Å‚ mu kÄ…cik ust.
- A ja co, Diano?
Spuściła wzrok. Nawet lista zakupów odczytana takim głosem wydawałaby
siÄ™ seksowna.
- Tacy jak pan nie chodzÄ… na kolacje z takimi jak ja.
- Czy zabrania tego prawo?
Powinno, pomyślała Diana.
- To brzmi, jakbyśmy należeli do różnych gatunków.
- Równie dobrze mogłoby tak być, panie Bruni.
- Gianfranco.
- To bardzo uprzejmie z pana strony, ale nie musi zabierać mnie pan na kola-
cję tylko dlatego, że pan na mnie wpadł. Większość krewnych wyraża swoją
wdzięczność za pomocą bombonierki z cukierkami.
- Nie mam już cukierków. - Pokazał obie dłonie, by to zademonstrować.
Zerknęła na wyciągnięte ku niej długie palce.
- I wcale nie wpadłem na ciebie przypadkiem, tylko specjalnie czekałem.
Spojrzała mu w twarz.
- Dlaczego miałby pan to robić? - spytała, czując niepokojący ucisk w żołąd-
ku. A jednocześnie narastał w niej równie niepokojący dreszcz podniecenia.
- Dlaczego zwykle mężczyzni czekają na ciebie, Diano?
- Nie czekają. I niech pan przestanie tak mnie nazywać!
- Czy to nie jest twoje imiÄ™?
S
R
- Nie wtedy, gdy pan je wymawia w ten sposób. Brzmi, jakby należało do
kogoÅ› innego.
- Dobrze, więc zachowaj się jak ktoś inny i wsiądz do samochodu.
Zwróciła głowę w kierunku, który wskazał.
- Jakiego samochodu?
Jak mogła go nie zauważyć?
Limuzyna z przyćmionymi szybami, zaparkowana obok nich przy krawężni-
ku, była przeogromna.
Poczuła, że położył dłoń na jej ramieniu, ale nie miała nic przeciwko temu, by
spoczywała tam przez jakąś minutę.
- Potrzebujesz czegoÅ› na rozweselenie.
Ich spojrzenia się spotkały. Diana poczuła, że jej opór słabnie, gdy wpatry-
wała się w te ciemne, aksamitne oczy.
- Nie potrzebuję rozweselenia - zaprotestowała, uwalniając ramię. - Napraw-
dÄ™.
- Ale ja potrzebuję - odparował.
Coś w jego głosie sprawiło, że Diana przestała się odsuwać. Uniosła powoli
wzrok i zmarszczyła z niepokojem brwi, gdy po raz pierwszy zauważyła cienie pod
jego oczami i głębokie linie, które napięcie wyryło koło jego ust.
Jej wojowniczość natychmiast znikła. Niektórym ludziom modlitwa, adrena-
lina i kofeina pomagały z początku przetrwać krytyczny etap choroby ich bliskich,
ale potem, kiedy niebezpieczeństwo minęło, dopadała ich emocjonalna reakcja. Jej
efekt często mógł być druzgocący.
- Musi być pan bardzo zmęczony. - Ten facet naprawdę nie potrzebuje opieki,
odezwał się w niej głos rozsądku.
- Przydałaby mi się zmiana otoczenia. Myślałem, że się ucieszysz, że słucham
twoich rad. Czy nie to przekazywałaś mi od kilku dni przez swego doskonałego
przełożonego? - spytał z niewinną miną. - Człowiek bardziej wrażliwy mógłby po-
S
R
dejrzewać, że nie miałaś ochoty ze mną rozmawiać...
- Sądziłam, że łatwiej panu będzie przyjąć radę od mężczyzny.
- Myślisz, że czuję niechęć do silnych kobiet? Prawdę mówiąc, lubię kobiety,
które wiedzą, czego chcą, i nie boją się powiedzieć o tym mężczyznie.
Być może widziała seksualny podtekst tam, gdzie go nie było. Ale i tak mu-
siała dołożyć starań, by ukryć rumieniec.
- Doświadczenie nauczyło mnie, że w odpowiednich warunkach przyjmowa-
nie rozkazów od kobiety może być bardzo miłe.
O nie, bez wątpienia był w tym seksualny podtekst! Zignorowała niebez-
pieczny przypływ podniecenia i rzuciła mu beznamiętne spojrzenie. Beznamiętne
pozostało do chwili, gdy zauważyła błysk w ciemnych oczach.
- Proszę tak na mnie nie patrzeć!
W szpitalu ona panowała nad sytuacją; poza nim nie mogła ukrywać się za
identyfikatorem. Ich role się odwróciły i to ją niepokoiło.
- Dlaczego?
- Bo tego nie lubię. - Nie było to do końca prawdą - lubienie" miało niewiele
wspólnego z dreszczykiem przebiegającym jej po plecach.
- Zjedz ze mnÄ… kolacjÄ™.
- Nie będę dobrym kompanem.
- Zaryzykuję. Rozluznij się. - Niemal się roześmiała, słysząc tę radę. Rozluz-
nienie się w obecności tego mężczyzny było po prostu niemożliwością. - Ty jesteś
głodna, ja jestem głodny, w czym problem?
Odwrócił się, by rzucić kilka pospiesznych słów po włosku do kierowcy, za-
nim otworzył tylne drzwi samochodu przed Dianą.
Po chwili wahania wśliznęła się do środka. Przecież to tylko kolacja, a czasem
człowiek ma ochotę na odrobinę niebezpieczeństwa. W domu czekało na nią tylko
jakieś danie przeznaczone do odgrzania w mikrofalówce.
- Dobry Boże! To jest większe od mojej kuchni! - zawołała, zbyt zaskoczona
S
R
ogromem luksusu, by zachować obojętność.
- Byłbym marnym biznesmenem, gdybym...
- A nie bezwzględnym geniuszem finansowym"? - zacytowała z błyskiem w
oku.
Potrząsnął głową i uśmiechnął się smętnie.
- Podejrzewam, że ten cytat będzie mi towarzyszył do samej śmierci.
- Czy tak podróżują geniusze?
- Nie jestem geniuszem i zwykle uważam, że wygodniej jest korzystać z heli-
koptera.
Tą ripostą zmusił ją do śmiechu.
- A co z bezwzględnym"? - spytała z zaciekawieniem.
Uśmiechnął się czarująco.
- Więc chcesz poznać człowieka, który kryje się za nagłówkami w brukow-
cach?
Potrząsnęła głową.
- Nie mam tyle czasu. - Ten mężczyzna był tak skomplikowany; podejrzewa-
ła, że musiałoby upłynąć wiele czasu, zanim by go poznała. - To po prostu zwykła
randka z kolacjÄ….
- To wcale nie musi być tylko jedna randka.
Próbowała zaśmiać się, by rozładować napięcie, które narastało w zamkniętej
przestrzeni limuzyny, ale jej struny głosowe były sparaliżowane.
- Prawdopodobnie masz rację, że nie chcesz się do niczego zobowiązywać.
Poczekajmy i zobaczmy, co przyniesie dzisiejszy wieczór.
S
R
ROZDZIAA ÓSMY
Pragnęła zapewnić Gianfranca, że ten wieczór niczego nie przyniesie, ale
pulsujące we krwi podniecenie uniemożliwiło jej to. Serce waliło tak głośno, że z
pewnością musiał je słyszeć.
Kilka chwil pózniej luksusowa limuzyna zatrzymała się - bardzo gwałtownie,
i równie gwałtownie Diana wystrzeliła do przodu. Krzyknęła odruchowo i za-
mknęła oczy, gdy wydawało się, że w żaden sposób nie uniknie zderzenia ze
szklaną taflą, która oddzielała ich od kierowcy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]