[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W tym momencie zadzwonił telefon i Hayes podniósł słuchawkę.
- Tak, biuro szeryfa jest czynne w Boże Narodzenie. Właśnie odstawiłem mojego renifera i zdjąłem
czerwony strój... Tak, Alice Jones jest tutaj z portretem zamordowanego... Halo? Halo! - Odłożył
słuchawkę, wzdychając. - Kilraven - odpowiedział na niezadane pytanie.
W pogoni za szczęściem
107
- Ja też tak często mam, to znaczy, że ludzie się wyłączają. Założę się, że pali gumy, żeby tylko tu
dotrzeć z prędkością światła.
- Na pewno. - Zachichotał.
Rzeczywiście, minutę czy dwie minuty pózniej usłyszeli pisk opon na parkingu za oknem. Po kilku
sekundach Kil-raven wpadł do pokoju.
- Pokażcie to - rzucił bez wstępów.
- Poznajesz go? - spytała Alice.
- Nie. - Skrzywił się. - Cholera. Myślałem, że to ktoś, kogo znałem.
- Dlaczego? - zapytał Hayes.
- Na ogół pracuję poza miastem. Byłem w patrolach, potem byłem detektywem, tyle lat w policji.
Jeżeli facet był notowany w San Antonio, mogłem mieć z nim do czynienia.
Hayes odebrał od niego rysunek.
- Zrobię kopię. Pokaż ją Jonowi. Może on go zna?
- Jasne. - Spojrzał na Alice. - Skąd wzięłaś portret nieżyjącego mężczyzny? Jakaś rekonstrukcja?
- Nie. Kobieta, z którą o nim rozmawiałam, zabiła się...
- Akurat! - wykrzyknÄ…Å‚ Kilraven.
- Też tak uważam. - Znów powtórzyła rozmowę po sekcji zwłok. - To był duży, ciężki colt kaliber 0,45
ACP. Powiedział, że miałaby problem nawet z podniesieniem go.
- Patomorfolog chyba nie nazwał tego samobójstwem?
- Udało mi się go namówić, żeby dopisał możliwe" przed samobójstwem. Wiesz, ona pracowała u
senatora, który nie chciałby być kojarzony z zabójstwem w domu i tak dalej...
108
Diana Palmer
- Szkoda kobiety. Poza tym może coś jeszcze by nam powiedziała. - Uśmiechnął się do Alice. - Cieszę
się, że się z nią zobaczyłaś. To, co mamy, to dzięki tobie. A skąd wzięłaś ten portret?
- Od pastora tej kobiety. - Alice opowiedziała o wizycie. Kilraven znów się zasępił.
- Powiedziałaś, że chciał się z kimś spotkać w starej sprawie? Ciekawe, czy z kimś ze stróżów prawa.
- Bardzo możliwe - zgodziła się Alice. - Będę dalej kopać, ale muszę go zidentyfikować. Pomyślałam,
że może pojadę do motelu, w którym się zatrzymał, i tam popytam mieszkańców.
- Nie ma mowy - powiedział zdecydowanie Kilraven. -Już i tak dosyć się naraziłaś. Zostaw to mnie i
Jonowi. Nam płacą za to, żeby do nas strzelano, a tobie nie.
- MÓJ bohaterze. - Alice zatrzepotaÅ‚a rzÄ™sami. - Gdybym tik bardzo nie chciaÅ‚a wyjść za Harleya
Fowlera, przysyłałabym czekoladki i kwiaty tobie.
- Nie znoszę słodyczy i jestem uczulony na kwiaty - poinformował.
- No to właściwie dobrze się składa.
- Zrobię ci kserokopię - zaproponował Hayes - ale mamy mało toneru, więc nie będzie taka dobra jak
oryginał.
- To dlaczego nie kupisz nowego?
- Muszę mieć zatwierdzenie wydatku od komisji hrabstwa, a już mnie ochrzanili za ostatnie wydatki.
- A co to takiego było?
- Kot, elektryk i facet od deratyzacji. Jeden z moich zastępców złapał dwie polne myszy dla dzieci na
lekcje biologii i przyniósł w drewnianym pudełku. Wygryzły dziurę,
W pogoni za szczęściem
109
uciekły, poprzegryzały kable i wyrządziły w majątku hrabstwa szkody za trzysta dolarów. Musiałem
sprowadzić elektryka, żeby to naprawił. Nie dawały się złapać, więc kupiłem kota, ale go przegoniły.
Na pewno jeszcze tutaj sÄ…
- dodał filozoficznie.
- Wściekli się na ciebie za kota i elektryka?
- Nie, to jeszcze nic.
- Więc co się stało?
- Przyjechał facet od deratyzacji i kiedy poszukiwał myszy, one wlazły do silnika jego forda i coś
zrobiły, nie wiadomo co, ale kiedy uruchomił silnik, wszystko się zapaliło.
- Skąd wiecie, że to myszy?
- Mój zastępca, ten, który tu przyniósł te cholerne gryzonie, widział, jak schodziły po kole samochodu
chwilÄ™ przed uruchomieniem.
Alice się roześmiała.
- Pożycz pytona od Caga Harta.
- Też nie da rady. - W tym momencie światło lekko przygasło. - Pewnie wróciły - powiedział
zrezygnowany Hayes.
- Lepiej schowaj dobrze broń - poradził Kilraven, gdy razem z Alice ruszyli do drzwi.
- Pewnie strzelają lepiej ode mnie - zażartował Hayes.
- Pokażę ten portret na mieście. Może ktoś coś będzie wiedział. A jak wy się czegoś dowiecie, dajcie
znać.
- Jasne - obiecała Alice.
ROZDZIAA ÓSMY
Alice wyszła za Kilravenem. Stał na schodach, zamyślony.
- Dlaczego sądziłeś, że mógłbyś znać ofiarę? - spytała.
- Mówiłem ci.
- Kłamałeś. - Spojrzał na nią, unosząc brwi. - Mam nadprzyrodzone zdolności...
- Nie, Alice, nie masz - przerwał niecierpliwie.
- A ty nie masz poczucia humoru. Dobra, powiem ci. To, jak się spieszyłeś tutaj, żeby zobaczyć ten
portret. No daruj, ale nikt by się tak nie zachowywał, nie mając jakichś specjalnych powodów.
Oparł dłoń na rewolwerze wystającym z kabury.
- Namówiłem byłego detektywa z San Antonio, żeby pogrzebał w dokumentach mojej starej sprawy -
powiedział cicho. - I nie mów tego Marąuezowi, bo i tak ma dosyć kłopotów.
Oczywiście nie wspomniała, że wie o detektywie pracującym nad tą sprawą i że Marąuez też o tym
wie.
- Masz jakiÅ› punkt zaczepienia?
- Myślałem, że może ta obecna sprawa wiąże się z tamtą. Przyjeżdża tu facet z San Antonio i zostaje
zamordowa-
W pogoni za szczęściem
111
ny. To głupie, ale miałem uczucie, że może szukał mnie. Wiem, że to bez sensu...
- Są dziesiątki powodów, dla których mógł tu przyjechać - odpowiedziała. - A mógł po prostu tędy
przejeżdżać. Morderca mógł za nim jechać i tu go przydybać.
- Masz rację, oczywiście. - Próbował się uśmiechnąć.
- Wciąż mam nadzieję, że któregoś dnia mi się poszczęści.
- Uśmiech znikł. - Chcę wiedzieć, kto to był. Chcę, żeby zapłacił za siedem nieszczęśliwych lat
mojego życia.
Przechyliła głowę i zmarszczyła czoło.
- Nic ci tego nie wynagrodzi - powiedziała cicho. - Nie odbierzesz komuś życia dwa razy. %7ładna kara
na ziemi nie zwróci ci twojego bólu i straty. Wiesz o tym.
- Na logikę to wiem - przyznał. Wziął głęboki oddech.
- Tamtego wieczoru wziąłem za kogoś służbę, z uprzejmości. Gdyby nie to, byłbym z nimi...
- Przestań! - powiedziała specjalnie ostro, żeby nim wstrząsnąć. - Niejedno życie zostało zniszczone
przez to głupie gdyby". Posłuchaj, Kilraven, nie jesteś w stanie kontrolować świata, zarządzać
życiem lub śmiercią. To nie w porządku, że ludzie umierają często w okrutny sposób, ale nic na to nie
poradzisz i musisz iść do przodu. - Zdziwiła się, ale wcale się nie obraził, tylko słuchał. - Wciąż to
słyszę od rodzin ofiar. Rozpaczają, nienawidzą, żyją dla zemsty. Nienawiść rośnie, a oni żyją pustym
życiem, w którym nie ma już miejsca na gojenie ran.
Popatrzył na nią.
- Chyba tak właśnie robiłem.
- Przez siedem lat - domyśliła się. - Chcesz poświęcić całe swoje życie tej nienawiści? Zestarzejesz się
i nic nie
112
Diana Palmer
będziesz miał z tych straconych lat poza gorzkimi wspomnieniami.
- Gdyby moja córka żyła - powiedział goryczą - za tydzień skończyłaby dziesięć lat. - Nie wiedziała,
co powiedzieć. - A jego nikt nie złapał.
- Ktoś na pewno wie, co się wydarzyło i kto to zrobił - stwierdziła. - Pewnego dnia u szeryfa zadzwoni
telefon i porzucona dziewczyna czy chłopak wyda drania z rozpaczy, zemsty czy pazerności.
- Naprawdę tak myślisz?
- Widywałam takie przypadki i ty też. Więc spróbuj nie żyć przeszłością - poradziła łagodniejszym
głosem. -Szkoda takiego fajnego faceta.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]