[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przyjeżdżają, prędzej czy pózniej zaczynają zastanawiać się nad swoim
życiem, próbują dojść do ładu ze swoją przeszłością, robią wielki rachunek
RS
86
sumienia. Niektórych ogarnia przerażenie i wpadają w panikę. Być może tak
jest z Jarradem. Może i ty się przestraszyłaś.
Bonnie Mae wstała na chwilę od stołu i poszła do kuchni po deser.
- Chcesz kawałek szarlotki?
- Proszę - odpowiedziała nieobecnym głosem.
- Wez mnie i Chucka - ciągnęła Bonnie. - Znamy się już tyle lat i
właściwie tylko z nazwy nie jesteśmy małżeństwem. A teraz w pazdzierniku
pobierzemy się. Uznaliśmy, że nadszedł czas, dojrzeliśmy do tego. Może i
dla was nadszedł czas, kto wie... Czy mogłabym ci coś radzić? Bądz w
kontakcie z Jarradem, może i on coś wreszcie postanowi. Ja tam bym się
założyła, że już to zrobił. Kiedy leżał tu i krwawił jak - za przeproszeniem -
zaszlachtowany wieprz, musiał dziękować opatrzności za to, że ma ciebie!
W takich chwilach człowiek szybko myśli.
- Będzie mi ciebie brakowało, Bonnie. Jesteś dla mnie taka dobra. No
nie! Jeśli chodzi o dokarmianie, to zbyt dobra! Tą porcją ciasta najadłoby
się trzech chłopów!
Po raz pierwszy od wypadku Jarrada Laurel zaczęła się śmiać.
- A mnie będzie brakowało ciebie. Ale przyjedziesz na mój ślub, mam
nadzieję. Do Edmonton. Zapraszam ciebie, doktora Lucasa i wszystkich,
którzy kiedykolwiek pracowali w tej stacji. To będzie najwspanialsze
wesele, jakie widziałaś w życiu!
- Spróbuj je tylko odwołać!
Dwa tygodnie pózniej, w czasie lotu z Chalmers Bay do Edmonton,
Laurel miała wiele czasu na rozmyślanie o wszystkim, co wydarzyło się w
jej życiu w ostatnich tygodniach i o tym, co mogło się wydarzyć w
najbliższej przyszłości.
Rzeczy Jarrada zostały przesłane do Edmonton, do domu noclegowego, z
którego korzystał personel stacji medycznej Chalmers Bay, ich pacjenci, a w
razie potrzeby rodziny hospitalizowanych pacjentów. Także Laurel, w
drodze do Gresham, miała zatrzymać się tam na dwie noce.
Jarradowi udało się zadzwonić do niej jeszcze tego samego wieczoru, w
którym dotarł do szpitala. Cztery dni pózniej napisał drżącą ręką list, w
którym zawiadamiał, że ma już usunięty z barku pocisk.
To był bardzo krótki list. Dziękował w nim Laurel, Bonnie i Skipowi za
uratowanie mu życia i opowiadał w skrócie, co się wydarzyło w szpitalu.
Zapewniał, że czuje się dobrze i tylko napomknął - mało konkretnie - że
może wyjedzie na rekonwalescencję do jakiegoś ciepłego kraju.
Czytała ten list sto razy i nie mogła pozbyć się wrażenia, że Jarrad nie
mówi jej najważniejszego: że jest to prawdopodobnie list pożegnalny.
RS
87
Tłumaczyła to oczywiście jego depresją i oszołomieniem środkami
znieczulającymi. Nie potrafiłaby wyjaśnić, dlaczego miała tak złe
przeczucie. Wiedziała tylko, że coś jest nie tak.
Właśnie z powodu tej irracjonalnej obawy chciała jak najszybciej opuścić
Chalmers Bay. Mimo wielu telefonów do miasta tylko dwa razy udało jej
się rozmawiać z Jarradem, a i wtedy był zbyt zmęczony i otępiały z powodu
leków, żeby mogła wypytywać go o plany na przyszłość. Dwa dni przed
swoim odlotem z Chalmers Bay, nie doczekawszy się od niego żadnych
nowych wieści, Laurel zadzwoniła do szpitala, żeby upewnić się, czy Jarrad
wciąż tam jest. Okazało się, że został już wypisany i odleciał do Meksyku
na dalsze leczenie i rekonwalescencję.
Potrzeba spotkania się z Jarradem stała się porażająca: nie mogła myśleć
o niczym innym, budziła się i zasypiała z tym samym pragnieniem. Nie
pomagała nawet praca.
W dniu jej odlotu z Chalmers Bay wszystko działo się tak szybko, że
teraz, kiedy siedziała spokojnie w samolocie, ledwie mogła uwierzyć, że
pożegnała się z Bonnie, Skipem, Nuną i Joe Fletcherem. Pocieszała się, że
zobaczy ich wszystkich - także policjantów z Królewskiej Konnej i wielu
innych ludzi, których polubiła - na ślubie Bonnie Mae.
W Edmonton mogła spytać się o losy pacjentów, którzy wcześniej niż
ona wyjechali z Chalmers Bay - prawdopodobnie na zawsze. Josi Landers
opuściła niedawno szpital, a Rick Sommers przechodził kurację na oddziale
radioterapii. Telefonował kilka razy do stacji medycznej, żeby opowiedzieć,
jak się czuje - zgodnie z umową.
Poza przykrym uczuciem, że porzuca pracę, której nie dokończyła, miała
przecież świadomość, że większość jej pacjentów albo wyzdrowiała, albo
znalazła się pod dobrą opieką w szpitalu z prawdziwego zdarzenia. A
rudowłosy, pogodny doktor Dan McCormick nie ukrywał wcale, że
propozycję objęcia stacji w Chalmers Bay przyjął jak najszczęśliwsze
zrządzenie losu. Przyleciał z drugim chirurgiem, z tego samego szpitala w
Calgary, który znał Chalmers Bay i gotów był na krótko zastąpić Laurel.
- Dzień dobry, pani doktor, jak to miło panią spotkać! Często o pani
myślałem i zastanawiałem się, kiedy pani do mnie wpadnie. - Rick
Sommers uścisnął rękę Laurel w gabinecie prywatnym doktora Michaela
Leytona - lekarza, do którego skierowała Ricka i Josi Landers. - Jak pani
widzi, wyglądam trochę inaczej...
- Tak, widzę! - przyznała radośnie. - To znaczy prawie nie widzę twojego
guza na szyi! Wspaniale. A powiedz mi, Rick, jak ty się czujesz, tak
ogólnie?
RS
88
- Dobrze. Pracuję na pełnym etacie. Firma poszła mi na rękę w ten
sposób, że tylko połowę dnia jestem w terenie, a drugą połowę za biurkiem.
Odpowiada mi to, poza tym zawsze mogę się zwolnić na zabiegi.
Laurel spotkała się jeszcze z Josi Landers, a potem - ze spokojnym
sumieniem - wybrała się po zakupy. Wieczorem nie pozostało jej nic innego
jak zjeść kolację, spakować bagaże i wyspać się przed podróżą.
Następnego dnia lotnisko w Gresham wydało jej się znacznie bardziej
zatłoczone i nieprzyjazne niż w Edmonton. Poczuła się w tym
zapomnianym, wielkim świecie kompletnie zagubiona. Pchając wózek z
bagażami w kierunku wyjścia, odruchowo powiodła wzrokiem po twarzach
ludzi, którzy wypatrywali w tłumie podróżnych swoich znajomych. Laurel
nie spodziewała się powitań na lotnisku, choćby dlatego, że nikt w Gresham
nie znał daty jej powrotu.
Tym większe było jej zdumienie, kiedy usłyszała dwukrotnie wywołane
własne imię. Zrobiła pełen obrót na pięcie, ale dopiero po chwili zauważyła
mężczyznę, który machał do niej ręką, przedzierając się nieporadnie przez
zwartą masę ludzi. Doktor Joshua Kapinsky we własnej osobie.
- Cześć, Laurel! - Uśmiechał się do niej i machał coraz bardziej
zamaszyście.
Im szybciej się zbliżał, tym większą miała pewność, że miesiące
spędzone w Chalmers Bay oraz fakt, że nie była już jego podwładną ani
koleżanką, nadały jej myślom o Joshui - i o całej swojej przeszłości -
pewien dystans.
Z jasnością spojrzenia, jakiej nabiera się czasami po dłuższym rozstaniu,
zobaczyła człowieka, jakim był naprawdę - przedwcześnie postarzałego,
zmęczonego mężczyznę, który w całym swoim dorosłym życiu nie miał
czasu dla nikogo i na nic - poza jedyną rzeczą, w której był dobry: pracą
kardiochirurga.
Ogarnęła ją litość, niemal macierzyńskie współczucie z powodu
utraconego czasu, którego Joshua nie mógł już nadrobić. W każdym razie
nie z nią. Nie miała żadnych złudzeń: gdyby została jego żoną, prędzej czy
pózniej ona również znalazłaby się na marginesie jego życia. Poza tym nie
kochała go.
Nie chciałabyś mieć normalnego życia?" - zapytał ją kiedyś Jarrad.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]