[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mężczyznę. Flora wyglądała najwyżej na dwadzieścia dwa lata.
- Jak się pani miewa? - spytała grzecznie, potrząsając dłonią gościa.
- Miło mi panią poznać, panno MacKenzie - równie uprzejmie
odpowiedziała Flora. - Chaz obiecał bronić mnie przed dzikimi lwami i
tygrysami, prawda, Chaz? - zachichotała, kokieteryjnie trzepocząc rzęsami.
Po przywitaniu doktora Grangera i Millie Jones Kendall musiała poznać
George' a Fuentesa.
- Zapewniam panią o mojej całkowitej bezstronności - powiedział
George zaraz na wstępie. - Zamierzam dokładnie obejrzeć to sławetne
miejsce, a przy wydaniu opinii posłucham mojego niezawodnego głosu
sumienia.
- Jest radnym w miasteczku - poinformował ją Chaz, gdy tamten odszedł.
- Traktuj go w miarę uprzejmie, dobrze?
- Tak jak ty Florę Mae? - rzuciła sarkastycznie. Roześmiał się.
- No, może w trochę inny sposób. - Ujął ją za rękę i pociągnął na drugą
stronę dziedzińca, gdzie stała wysoka kobieta ubrana w dżinsy i kraciastą
koszulę.
- To jest Gladys Beckman. Jest współredaktorką tutejszej gazety. Ma
zamiar napisać artykuł o twoim pogotowiu.
RS
65
- Z natury mam bardzo bujną wyobraznię - oznajmiła Gladys,
spoglądając na Kendall spoza dawno już nie obcinanej grzywki. -
Reprezentuję Stowarzyszenie  Kobiety dla Dżunglii". Może coś o nas
słyszałaś? Robimy dużo pożytecznych rzeczy, na przykład likwidujemy
wszystkie ogrody zoologiczne stąd aż do Barstow.
- To nie jest zoo - powiedział Kendall z naciskiem. Gladys rzuciła jej
krytyczne spojrzenie.
- Zamierzam się o tym przekonać - oznajmiła.
Dziewczyna przełknęła aluzję z wymuszonym uśmiechem, po czym bez
słowa odeszła w stronę klatek z wilkami. Jej ulubieniec beznamiętnym
wzrokiem przyglądał się spacerującej po ogrodzie, rozgadanej grupie. Do
jego klatki zbliżyła się Flora Mae uwieszona na ramieniu Chaza.
- Aż boję się pomyśleć, co by się stało, gdyby przypadkowo uciekł stąd -
powiedziała, przytulając się do mężczyzny.
Chaz skierował na Kendall porozumiewawcze spojrzenie.
- Nie martw się o to - zwrócił się do Flory. - To niemożliwe.
McKenzie musiała się wtrącić. Była wyraznie zniecierpliwiona i
rozdrażniona.
- Greyboy przez jakiś czas grywał w filmach. Praktycznie całe życie
spędził wśród ludzi i jest do pewnego stopnia oswojony, ale starzeje się,
przez co stał się niebezpieczny i uparty, więc musieli się go pozbyć. %7ładne
zoo go nie chciało. Czy miałam pozwolić, aby zginaj?
- A jednak powinnaś go wypuścić. Zwierzęta muszą żyć na wolności, a
nie w zamknięciu, w charakterze maskotek.
Dziewczyna coraz bardziej traciła cierpliwość. Ostatkiem sił zdobyła się
na uśmiech.
- Przede wszystkim one nie są tu wcale w charakterze maskotek...
- Och, przepraszam! - przerwała jej Gladys. - Spójrz, jak to wygląda:
trzymasz je w ciasnych, blisko siebie ustawionych klatkach, jak manekiny
na wystawie. Ile razy dziennie je ćwiczysz i strofujesz?
Kendall zacisnęła zęby.
- To nie jest cyrk - stwierdziła dobitnie.
- Racja - rzuciła Gladys sarkastycznie. - A ja nie jestem redaktorem i nie
piszę artykułów.
Kendall całkowicie zignorowała tę uszczypliwą uwagę. Objaśniła
zebranym, na czym polega opieka nad wilkami, po czym ruszyła w kierunku
klatek z ptakami. Pokazała przygarnięte sztuki: ranne papugi, sokoła z
nadwyrężoną nóżką oraz złocistego orła samotnika.
RS
66
- Coś mi się tu nie podoba - powiedziała Gladys, gdy opuścili klatkę orła
siedzącego na wielkim konarze drzewa. - To wręcz nieludzkie! Ta klatka
jest za mała dla tak dużego ptaka.
Ledwo dosłyszalny jęk rozpaczy wydobył się ze ściśniętego gardła
Kendall. Rzeczywiście, klatka mogła wydawać się taka dla tego, kto się
zupełnie nie znał na zwierzętach.
Redaktorka nie ustawała w wyrażaniu swych poglądów.
- On potrzebuje miejsca do latania! Dziwię się, że tego dotąd nie
zauważyłaś. Najwyższy czas, by ktoś się tym zajął. Zamierzam napisać o
tym w mojej gazecie, a następnie sprawdzę, czy to coś pomogło.
Niektórzy zgromadzeni skinęli potakująco, wyrażając swoją aprobatę.
Kendall poczuła się osaczona ze wszystkich stron. Rzuciła Chazowi
gniewne spojrzenie. Co ci ludzie tu robili? Po co tu przyjechali, skoro
wiedzieli wszystko lepiej i byli mądrzejsi od niej? Do cholery, to jej sprawa,
jak traktuje swoje zwierzęta.
Chaz spostrzegł jej gniew i marszcząc brwi, potrząsnął nieznacznie
głową. Wiedziała, o co mu chodzi. Potrzebowała tych ludzi. Potrzebowała
ich aprobaty i akceptacji jej działalności.
W innym razie nie miała tu czego szukać. Musiała wysłuchać ich rad
oraz zarzutów i w miarę możliwości przyznać im rację. To było przede
wszystkim bardzo ważne dla pogotowia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • helpmilo.pev.pl
  •