[ Pobierz całość w formacie PDF ]
musiała być poważnie osłabiona, jeśli chciała, żeby Severance dalej ją trzymał.
On tymczasem otworzył lodówkę i wyjął z niej pojemnik pełen zielonych kryształków. Nasypał
kofady do dwóch kubków i wstawił je do podgrzewacza. Maszyna dodała wody i szybko
doprowadziła płyn do wrzenia. Severance otworzył podgrzewacz i podawszy jeden z kubków swojej
towarzyszce, przyglądał się, jak Cidra ogrzewa dłonie o jego ściankę.
- Kiedy poczujesz się lepiej, musimy porozmawiać.
Wciągnęła do płuc wonną parę.
- Owszem. Rozumiem, że chce pan przedstawić moje obowiązki na najbliższe dwa tygodnie. A
ponieważ już się czuję lepiej, możemy porozmawiać natychmiast.
- Twoje obowiązki - powtórzył takim tonem, jakby z trudem powstrzymał się od jęknięcia. Bezsilnie
opadł na koję obok niej i wlepił wzrok w ściankę działową. Potem oparł łokcie na kolanach,
pozostawiając kubek kofady zawieszony między kolanami. - No, owszem, jest też kwestia twoich
obowiązków na pokładzie. Dojdziemy do niej pózniej. Najpierw jednak musimy załatwić inne
sprawy. Nigdy przedtem nie byłaś w kosmosie?
- Rodzice wzięli mnie kiedyś na wycieczkę statkiem pasażerskim. Ale to była podróż turystyczna.
Poza tym nie mam żadnych doświadczeń związanych z lataniem.
- Aha. - Najwyrazniej zadumał się nad doborem właściwych słów. - Z pewnością przekonasz się, że
to, o czym mówiłem przy kolacji, jest prawdą. Mamy tu bardzo mało miejsca.
- Niech się pan nie martwi. Nie mam klaustrofobicznych skłonności. Naturalnie nie spędzałam dotąd
tak długiego okresu zamknięta w małym pomieszczeniu. Ale na pewno dam sobie radę.
- Nie martwię się o klaustrofobiczne skłonności. - Upił duży łyk kofady. - Zobaczmy, czy uda mi się
wyrazić problem w dyplomatyczny sposób. Harmonicy, o ile wiem, bardzo cenią sobie prywatność.
- Tak.
- Są też przyzwyczajeni do dużej niezależności.
- Oczywiście. - Czekała zaintrygowana, do czego zmierza Severance.
- Na pokładzie statku pocztowego jest wyjątkowo mało i jednego, i drugiego - podsumował bez
ogródek. - Małe statki, takie jak ten, z pewnością nie nadają się na bastiony demokracji. Możemy
wspólnie przeżyć tylko pod tym warunkiem, że uznasz moje dowództwo. Wiem, że Harmonicy są
wychowywani tak, by wszystko kwestionować. Ale tutaj rozkaz, który wydaję, nie podlega dyskusji.
Jeśli coś można zrobić na różne sposoby, to robimy po mojemu.
Cidra tłumaczyła sobie w duchu, że nie ma o co się obrażać, ale nie zdołała zapanować nad głosem,
który nabrał chłodnego brzmienia.
- Zapewniam pana, że rozumiem kapitana dowodzącego statkiem.
Spojrzał na nią dość zaskoczony.
- Rozumiesz?
- Dużo czytam - wyjaśniła. - Jestem zawodową archiwistką.
Jednym z przedmiotów mojej specjalizacji jest beletrystyka dotycząca Pierszych Rodzin i
najdawniejszych badań.
- To wspaniale. - Upił łyk kofady i wykrzywił usta w kwaśnym uśmiechu. - Jestem pewien, że
przeczytanie tego wszystkiego idealnie przygotowało cię do życia na pokładzie statku kosmicznego. Z
kilkoma poprzednimi pasażerami miałem kłopoty, ale rozumiem teraz, że z tobą mi to nie grozi.
Prawdopodobnie o większą niż zwykle drażliwość powinna winić ból głowy. Ale nawet jeśli powód
był inny, jej irytacja stała się faktem.
- Nie ma powodu traktować mnie tak lekceważąco. Jeśli miał pan kłopoty z pasażerami, to widocznie
dlatego, że zachowywał się pan niegrzecznie lub agresywnie, wydając polecenia.
- Rozkazy czasami brzmią dość grubiańsko. Chcę, aby ton głosu nie budził wątpliwości, że chodzi
właśnie o rozkaz. Zrozumiano?
- Mam wrażenie, że właśnie otrzymałam pierwszy. Zrozumiano dokładnie, wszystko jasne, otan
Severance.
- Powiedziałem ci, żebyś nie tytułowała mnie otan .
- Czy wolałby pan, żebym tytułowała go kapitanem Severance ?
- I kto kogo traktuje tu lekceważąco? - wycedził. - Mów do mnie po imieniu albo po nazwisku. Jedno
z dwóch. Sądzę, że takie nieformalne podejście nie zdemoralizuje reszty załogi. - Zerknął na Freda.
- A czy Fred w ogóle był kiedykolwiek zdyscyplinowany? - spytała Cidra.
- Nie bardzo. - Severance na chwilę zamilkł. - Pewnie nie umiesz grać w wolny rynek.
- Harmonicy nie uprawiają hazardu.
- Tego się obawiałem. Mamy przed sobą długie dwa tygodnie, co?
Cidra zawahała się. Chciała jednak okazać maksimum dobrej woli.
- Mogę się nauczyć - zaproponowała ostrożnie. - Nie musimy przecież grać o coś, prawda? Myślę, że
gra się tak samo i o pieniądze, i bez pieniędzy.
- Tylko gra o stawkę jest ciekawa.
- To jest do dyskusji. Zresztą nie mam niczego do postawienia oprócz kilku powieści na dyskówkach,
a nie sądzę, żeby pana interesowały. - Ulżyło jej. Zgłosiła propozycję, ale Severance wyraznie nie
był nią zachwycony. Chyba udało jej się uciec spod ściany.
- Niech będzie. Najpierw nauczę cię w to grać, a potem zdecydujemy, czy masz coś wartego
postawienia - powiedział wolno.
W Cidrze obudziła się nieufność. Przyjrzała się nieruchomej twarzy Teague.
- Słyszałam, że u wielu Wilków jest uzależnionych od hazardu.
- To tylko sposób na spędzanie wolnego czasu. Forma rekreacji. Nie należy traktować tego zbyt
poważnie.
- Czy to znaczy, że pan nie jest nałogowcem?
Severance uśmiechnął się, jak zwykle pokazując przy tym wiele zębów, lecz mało radości.
- Oczywiście, że nie. Grywam tylko dorywczo.
- To dobrze. - Teraz ulżyło jej naprawdę.
- W takim razie chyba możemy pouczyć się gry w wolny rynek.
- Wezmiemy się do roboty zaraz, jak tylko się prześpimy. Na pokładzie utrzymuję parametry doby z
Lovelady. - Wstał. - Dasz radę wspiąć się na koję sama, czy mam cię tam położyć?
Spróbowała usiąść. Fred wydał niski, zrzędliwy odgłos i zsunął się z jej stóp. Nie zwróciła jednak
na niego uwagi, pochłonięta reakcjami swego ciała na ruch. Głowa wciąż ją bolała, ale tępy ból
wydawał się już mniejszy. Był przykry, ale nie obezwładniający. Pomasowała skroń, świadoma
rodzącego się w niej znużenia.
- Co się stało? Dalej masz wrażenie, że za chwilę głowa ci eksploduje? - Severance wsunął dłoń pod
pelerynę z włosów i zaczął masować Cidrze kark.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]