[ Pobierz całość w formacie PDF ]
z wściekłością pytanie głosu niemieckiego.
Znasz jÄ…?
Podpieram brodę ręką. Obok noszy stoi młoda dziewczyna o szerokiej
twarzy. Stoi dumnie wyprostowana, z podniesioną głową, nie zaczepnie, ale
z godnością, z oczami tylko nieco spuszczonymi, tyle właśnie, ile trzeba
było, aby mnie widziała i mogła mnie nimi pozdrowić.
Nie znam.
Przypominam sobie, że widziałem ją raz, przez mgnienie oka, w ową
potworną noc w Petschkowym Pałacu. -Teraz widzę ją po raz drugi. I
niestety, już nigdy nie ujrzę jej po raz trzeci, abym mógł uścisnąć jej rękę
za tę godność, z jaką tu stała. Była to żona. Arnoszta Lorenza. A została
35
stracona w pierwszych dniach stanu wyjÄ…tkowego roku 1942.
Ale tÄ™ na pewno znasz.
Aniczka Jiraskowa! Na Boga, Aniczko, skąd ty się tu wzięłaś? Nie
wypowiedziałem twego nazwiska, nic ze mną nie miałaś wspólnego, nie
znam ciÄ™, rozumiesz, nie znam.
Nie znam.
Miej rozum, człowieku!
Nie znam.
Julu, to niepotrzebne mówi Aniczka i tylko ledwie dostrzegalny ruch
palców ściskających chusteczkę zdradza %jej zdenerwowanie to
niepotrzebne. Wsypano mnie.
Kto?
Milczeć! przerywa ktoś jej odpowiedz i potem gwałtownie odtrąca
Aniczkę, kiedy pochyla się nade mną i podaje mi rękę.
Aniczko!
Nie słyszę już dalszych pytań. I tylko z daleka, bezboleśnie, tak jakbym
tylko na to patrzył, czuję, jak dwaj esesowcy niosą mnie z powrotem do
celi, jak brutalnie podrzucają noszami i pytają ze śmiechem, czy nie
wolałbym pohuśtać się na postronku.
Czwartek.
Zaczynam pojmować. Jeden z moich współwięzniów, ten młodszy,
nazywa się Karol; do drugiego, starszego, mówi on ojcze". Opowiadają mi
coś o sobie, ale to wszystko miesza mi się w głowie, jest w tym jakaś
kopalnia i dzieci siedzą w ławkach, słyszę dzwon, pewnie na pożar,
podobno codziennie przychodzi do mnie lekarz i felczer SS, dowiadujÄ™ siÄ™,
że podobno nie jest ze mną tak zle, że znowu będę zdrów jak rydz. Tak
mówi ojciec" i mówi to z takim naciskiem, a Karlik tak gorliwie mu
przytakuje, że nawet w tym stanie czuję, jak chcą popełnić święte
kłamstwo. Dobrzy kompani! %7łal mi, że im nie mogę wierzyć.
Popołudnie.
Drzwi celi otwierajÄ… siÄ™ i cicho wbiega pies. Zatrzymuje siÄ™ u mojej
głowy i znów badawczo na mnie patrzy. I znowu dwie pary butów z
36
cholewami; teraz już wiem, jedna z nich należy do właściciela psa,
zarządcy pankrackiego więzienia, druga do szefa oddziału do walki z
komunizmem, który przewodniczył w czasie mego nocnego przesłuchania,
a na koniec cywilne spodnie. Prześlizguję się po nich wzrokiem w górę,
tak, poznaję, to ten wysoki, chudy komisarz, który dowodził
Uberfallkommandem. Siada na stołku i rozpoczyna przesłuchiwanie.
Przegrałeś swoją grę, ocal choć siebie. Mów!
Częstuje mnie papierosem. Nie chcę. Nie utrzymałbym go.
Jak długo mieszkałeś u Baxów?
U Baxow! I to jeszcze! Kto im to powiedział?
No widzisz, wiemy wszystko. Mów.
Skoro wszystko wiecie, po co mówić? Nie zmarnowałem swego życia,
nie splamię go też na koniec.
Przesłuchiwanie trwa godzinę. Nie krzyczy, cierpliwie powtarza pytania
i gdy nie dostaje odpowiedzi, zadaje drugie, trzecie, dziesiÄ…te.
Czy nie rozumiesz? Koniec, rozumiesz, przegraliście z kretesem.
To tylko ja przegrałem.
Ty jeszcze wierzysz w zwycięstwo komuny?
Oczywiście.
On jeszcze wierzy pyta niemiecki szef, a wysoki komisarz tłumaczy
on jeszcze wierzy w zwycięstwo Rosji?
Oczywiście. Nie może się inaczej skończyć.
Jestem już zmęczony. Zebrałem wszystkie swoje siły, aby skupić uwagę;
teraz już świadomość ucieka szybko jak krew z głębokiej rany. Jeszcze
czuję, jak mi podają rękę; może widzą znamię śmierci na mym czole.
Prawda, w niektórych krajach bywało nawet zwyczajem katów, że całowali
skazańca, zanim wykonali wyrok.
Wieczór.
Dwaj mężczyzni ze złożonymi rękami chodzą 'w kółko jeden za drugim
i przeciągłymi, niezharmonizowanymi głosami śpiewają pieśń żałobną:
37
Gdy słońca blask i światło gwiazd
gaśnie nam...
Ach, ludzie, ludzie, przestańcie! Może to piękna pieśń, ale dziś, dziś jest
wigilia Pierwszego Maja, najpiękniejszego, najradośniejszego święta
człowieka. Usiłuję śpiewać coś wesołego, ale chyba brzmi to jeszcze
smutniej, bo Karlik odwraca siÄ™, a ojciec ociera oczy. Wszystko jedno, nie
dam się, śpiewam, dalej, a powoli przyłączają się i oni. Zasypiam
zadowolony.
Wczesny ranek. Pierwszego Maja.
Zegar na wieżyczce więzienia wybija trzecią. Pierwszy raz słyszę go
wyraznie. Po raz pierwszy od chwili mego aresztowania jestem zupełnie
przytomny. Czuję świeże powietrze, które spływa otwartym oknem w dół i
oblewa mój siennik na podłodze, czuję zdzbła słomy, które nagle kłują
nieznośnie w piersi i w brzuch, każdy skrawek ciała boli tysiącem bólów i
trudno mi oddychać. Nagle, jakbyś otworzył okno, widzę jasno: to koniec.
Umieram.
Trwało to długo, zanim przyszłaś, śmierci. Mimo wszystko miałem
nadzieję, że się z tobą zaznajomię dopiero po wielu latach. %7łe będę jeszcze
żył życiem wolnego człowieka, że będę jeszcze wiele pracował i wiele
kochał, i wiele śpiewał i wędrował po świecie. Przecież dopiero teraz
dojrzewałem i miałem jeszcze wiele, wiele sił. Już ich nie mam. Zamierają.
Kochałem życie ł za jego piękno szedłem w bój. Kochałem was, ludzie,
i byłem szczęśliwy, gdyście mi odpłacali miłością, cierpiałem, gdyście
mnie nie rozumieli. Jeśli kogo skrzywdziłem, niech mi przebaczy! Niech
nigdy smutek nie łączy się z mym imieniem. To jest mój testament dla was,
ojcze i matko, i siostry moje, dla ciebie, Gustyno moja, dla was towarzysze,
dla wszystkich, których kochałem. Jeśli sądzicie, że płacz zmyje żałobny
pył tęsknoty, zapłaczcie przez chwilę. Ale nie żałujcie. %7łyłem dla radości i
umieram za radość, i byłoby krzywdą, gdybyście mi na grobie postawili
anioła żalu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]