[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Wzruszył ramionami. - Nie dała się przekonać...
- Bała się, że wylecisz w powietrze - rzekł Colby.
Eb roześmiał się.
- Zresztą i tak by nic z tego nie wyszło. Cord Romero, któremu chciałem zlecić kurs, ożenił
się i teraz czeka na potomka. Zamierza wycofać się z roboty i zająć hodowlą byków.
- Parę miesięcy temu czytałem o nim i Maggie w gazecie - przypomniał sobie Colby. - Roz-
bili gang zmuszający dzieci do niewolniczej pracy, a szefa gangu zastrzelili w Amsterdamie.
- To prawda. I pomyśleć, że kiedyś Maggie pracowała jako doradca inwestycyjny.
- A ona - Colby wskazał kciukiem na Sarinę - jako urzędniczka w przedsiębiorstwie
naftowym. W rzeczywistości jest jedną z najlepszych agentek wywiadowczych, jaką udało mi się
spotkać.
- Bez przesady. - Sarina spuściła skromnie oczy, choć w głębi duszy rozpierała ją duma.
Podczas ostatniej akcji zostałam ranna.
Każdemu się zdarza - stwierdził Eb. - Ja też parę razy byłem podziurawiony. Ale rany się
goją.
Prędzej czy później - dodał Colby.
Sally wróciła do domu z synkiem, uroczym, trochę nieśmiałym chłopczykiem, który z wy-
glądu był dokładną kopią swojego ojca. Żona Eba, szczupła blondynka, po uszy zakochana w
mężu, uczyła w miejscowej szkole podstawowej. Zabawiała Sarinę rozmową, podczas gdy panowie
wspominali dawne dzieje.
Następny dzień Colby z Sariną spędzili z Cyrusem i Lisa. Cyrus poprosił paru swoich
zaufanych ludzi, by mieli oczy i uszy otwarte. Niech zaglądają do ulubionych barów świętej
pamięci Lopeza, wypatrują obcych, patrolują teren.
- A wiesz, że niedaleko stąd jest ranczo na sprzedaż? - Cyrus zwrócił się do Colby'ego.
Serio?
Tak. Dość małe jak na tutejsze standardy, ale ma dobre pastwiska, a środkiem przepływa
rzeczka. Świetnie by się nadawało na hodowlę koni...
Colby zerknął na Sarinę, która uważnie przysłuchiwała się rozmowie.
- W którym dokładnie miejscu?
- Pokażę wam.
Lisa, która była w zaawansowanej ciąży, wolała zostać w domu. Jazda po wertepach,
powiedziała, przyprawia ją o mdłości. Cyrus załadował więc gości do dużej czerwonej terenówki i
ruszyli w trójkę.
Posiadłość starego Hoba Downeya znajdowała się tuż za świetnie prosperującym ranczem
Judda i Christabel Dunnów.
- Hoba zabił jeden z tych parszywych braci Clarków - wyjaśnił Cyrus. - To był uczciwy,
porządny człowiek, którego wszyscy w okolicy kochali. Od tamtej pory nikt tu nie mieszka. -
Zaparkował wóz przed starą, rozpadającą się chałupą. - Ależ macie miny! - zauważył, widząc
przerażenie malujące się na twarzach swoich gości. - Dom jest do rozbiórki; liczy się ziemia.
- Dom faktycznie nadaje się tylko do rozbiórki - przyznał Colby. - Nowy można by zbu-
dować w stylu hiszpańskim. Pasowałby do tych agaw i kaktusów.
- To prawda. - Sarina uśmiechnęła się ciepło. - Można by go pomalować na jasnożółty
kolor...
- Bernardette byłaby zachwycona. Mogłaby codziennie jeździć konno.
- Nie posiadałaby się ze szczęścia. Wpatrywali się w siebie tak, jakby byli na pustyni. Jakby
nikogo poza nimi nie było na przestrzeni wielu kilometrów. Cyrus chrząknął.
- Może wysiądziemy? - spytał, uśmiechając się pod nosem.
Na końcu podjazdu stała wbita w ziemię tablica z napisem „Na sprzedaż”. Przybrudzony
napis świadczył o tym, że tkwiła tu od dłuższego czasu.
- Sprzedażą zajmuje się pośrednik z Jacobsville, Andy Webb. Stary Hob nie miał żadnych
krewnych ani rodziny, toteż nikt po nim nie dziedziczy. Część pieniędzy ze sprzedaży rancza
pójdzie na zwrot kosztów pogrzebu, a reszta zostanie zainwestowana. Zyski z inwestycji będą
systematycznie przekazywane na miejscowy fundusz pomocy biednym. Hob zawsze twierdził, że
państwo za mało pomaga ubogim, a w ten sposób sam po śmierci będzie mógł przyczynić się do
poprawienia ich losu.
- Musiał być z niego bardzo miły człowiek - powiedziała cicho Sarina.
- Owszem... Przejdźcie się kawałek, rozejrzycie, a ja zadzwonię do Lisy. - Uśmiechnął się
speszony. - Często z sobą gadamy. Im bliżej rozwiązania, tym częściej.
Colby odciągnął Sarinę na bok.
- Gdybyś go znała sześć lat temu, nie uwierzyłabyś, że to ten sam facet. Małżeństwo strasz-
nie go zmieniło.
- Sprawia wrażenie bardzo zakochanego. Ujął jej dłoń.
- Świata poza Lisą nie widzi. - Poprowadził ją za dom. Podwórze porośnięte było
ogołoconymi z kwiatów krzakami róż. Dalej za ogrodzeniem, aż po horyzont, ciągnęło się
pastwisko.
- Mnóstwo tu przestrzeni. Tak jak na terenie rezerwatu...
- Twój ojciec dużo mi o nim opowiadał. O twoim dzieciństwie w rezerwacie. Zdawał sobie
sprawę, że popełnił wiele błędów. Ogromnie ich żałował.
Colby zacisnął mocniej rękę na jej dłoni.
- Winiłem go za każdą krzywdę, jaka mnie w życiu spotkała - oznajmił. - Nawet kiedy już
byłem dorosły. - Wziął głęboki oddech. - Dopiero teraz zaczynam rozumieć, co czuł. Kochał moją
matkę, ale nie potrafił odstawić alkoholu. Po jej śmierci musiał siebie znienawidzić. A to sprawiło,
że jeszcze częściej zaglądał do kieliszka. Błędne koło.
- Faktycznie przez długi czas nienawidził samego siebie. Ale kiedy się dowiedział, że noszę
twoje dziecko... że on będzie dziadkiem, wytrzeźwiał i już nigdy więcej nie wypił kropli alkoholu.
Nawet piwa. Opiekował się Bernardette, kiedy chodziłam do pracy. W ten sposób chciał
odpokutować za swoje winy. Bardzo kochał wnuczkę.
- Ja też ją kocham - rzekł z powagą Colby.
- Każdego dnia coraz mocniej.
Przez moment wpatrywała się uważnie w jego śniadą, ogorzałą twarz o ciemnych oczach. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • helpmilo.pev.pl
  •