[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Freda zniknęła. W holu zrobiło się jakieś zamieszanie.
Drzwi do toalety otworzyły się ponownie.
- Przyszedł jakiś dziwaczny człowiek - oznajmiła Fre-
da. - Ma na sobie bawełnianą koszulkę z wizerunkiem My-
szki Miki. Mówi, że chce z tobą rozmawiać.
Z wrażenia Jenny aż zatkało. Zanim zdołała się ode-
zwać, matka odeszła od drzwi i nadal rozmawiała z przy-
byszem. W Toluca nie było dziwacznych mężczyzn. Tutej-
si mieszkańcy to ludzie najzwyklejsi pod słońcem. Nor-
malni i nudni. Jedynym dziwacznym mężczyzną, jakiego
znała Jenny i który nosił koszulkę z wizerunkiem Myszki
Miki, był Kitt Malone,
S
R
Czemu nie zjawił się tutaj inny mężczyzna, ubrany
w garnitur od Armaniego? pomyślała zawiedziona.
Tym razem drzwi do toalety otworzyły się szeroko. Fre-
da zagradzała drogę dziwacznemu mężczyznie, który
chciał dostać się do środka. Między drzwi wsunął wysoki,
jasnobrązowy but.
- Pani Rossi, nie j estem przestępcą - odezwał się uspo-
kajającym tonem. - Proszę zapytać córkę. Jenny, odezwij
się. Powiedz matce, że jestem przyzwoitym facetem.
Freda rzuciła córce spojrzenie pełne niepokoju.
- Kim jest ten człowiek? - spytała. - Skąd go znasz? Ma
kolczyk w uchu - dodała z nie ukrywanym obrzydzeniem.
- Jest zupełnie niegrozny - odparła Jenny. - To Kitt
Malone. Mój przyjaciel. Wpuść go, mamo!
- Idę po Dennisa - warknęła Freda.
Gość wszedł do środka. Jego wysokie buty skrzypiały
na kafelkowej podłodze.
- Nie wiem, kim jest Dennis, ale tutaj nie ma miejsca
dla dwóch mężczyzn - stwierdził, rozejrzawszy się woko-
ło. - Będzie musiał zająć jedną z kabin.
- Zaraz wracam - zagroziła Freda.
Kiedy dziarskim krokiem wymaszerowała z toalety,
gość aż gwizdnął z wrażenia.
- Twoja mama to fajna babka. Zachowuje się jak Ter-
minator.
- Jest osobą bardzo konserwatywną. Dzisiejszej nocy
przez ciebie ani na chwilę nie zmruży oka. Kitt, co ty tu
robisz?
Wetknął ręce do kieszeni. Był w krótkich spodenkach.
Uśmiechnął się szeroko i łagodnie.
- Słonko, czyżbyś ża mną nie tęskniła?
Jenny poczuła ból W sercu. Kitt uśmiechał się identycz-
S
R
nie jak Tray. Miał takie same złote oczy, które co noc
prześladowały ją w snach. Gdyby tylko koszulkę i szorty
zastąpić garniturem, a także sczesać włosy z czoła...
- Przekłułeś sobie ucho - stwierdziła.
- Aha. - Gość oparł się o ścianę. Skrzyżował ręce na
piersiach. - Cholernie bolało. Podoba ci się?
Jenny uśmiechnęła się blado.
- To jesteś ty. Więc...
Gość uniósł brwi.
- Więc co?
- Zwietnie wiesz, co mam na myśli. Jak czuje się Tray?
- Okropnie - odparł przybysz - Gorzej niż zle. Jest
kompletnie załamany. W pełni nieszczęśliwy.
- Och, Boże! - jęknęła Jenny. Z jej oczu trysnęły łzy.
- Stracił wszystko, prawda?
- Tak. - Gość skinął głową. Posmutniał. - Wszystko.
- Musi mnie nienawidzić. To znaczy nienawidzi - Jen
ny poprawiła się szybko.
-Nie.
- Jasne, że tak. Przecież powiedziałeś, że stracił wszy-
stko. Jest bankrutem. Nie ma już hotelu, a jego plany...
- Och, mówisz o tym. - Gość lekceważąco machnął
ręką. - Powinnaś bardziej w niego wierzyć. Ocalił swoją
umowę na sieć nowych hoteli. W takich sytuacjach zacho-
wuje się jak chytry lis. Cwany i bystry.
Zdumiona Jenny podniosła wzrok.
- Mówiłeś, że stracił wszystko,
- Tak. - Gość wyprostował się i powoli podszedł do
Jenny. Ujął w dłonie jej twarz. - Stracił ciebie.
Jak urzeczona, Jenny wpatrywała się w stojącego przed
nią mężczyznę. Te oczy... Znajomy dotyk dłoni... Jeszcze
nigdy tak bardzo nie tęskniła do Traya,
S
R
- Nawet mnie nie poznałaś - z wyrzutem odezwał się
gość. - Jest mi bardzo przykro.
-Tray?!
- Cieszę się, że przynajmniej pamiętasz moje imię. -
Położył dłoń na szyi Jenny. Przyglądał się jej z niekłamaną
radością. - Brakowało mi ciebie, Jenny Louise Rossi. Tę-
skniłem... Tęskniłem... Tęskniłem...
Wargami dotknął czule jej ust.
Jenny zamknęła oczy. Czuła, jak uginają się pod nią
kolana.
- A teraz mnie poznajesz? - szepnął, na chwilę odry-
wając wargi od jej skóry.
- Niezupełnie - odparła. - Jest w tobie coś znajomego,
lecz...
Tym razem pocałunek nie był ani czuły, ani delikatny.
Tray gwałtownie przyciągnął Jenny do siebie. Natarł na nią
całym ciałem. Poczuła przypływ pożądania. W plecy wbi-
jał się jej blat umywalki. Tray boleśnie uderzył łokciem
o wiszący na ścianie pojemnik z papierowymi ręcznikami
i zaklął głośno. Jenny zaczęła chichotać.
- Możesz się śmiać - mruknął. - Tu nic nie zdziałamy.
Pocałowała go w szyję.
- Poddajesz się stanowczo za szybko. Spróbuj...
Dłonie Traya znalazły się na pośladkach Jenny. Mocno
przyciągnął ją do siebie. Owinęła nogi wokół jego ud.
- Jesteś niebezpieczną dziewczynką - głosem schry-
pniętym z wrażenia szepnął Tray.
W damskiej toalecie zapanowała cisza.
Nie na długo, gdyż po chwili otworzyły się drzwi. Wkro-
czyła Freda Rossi, ciągnąc za sobą Dennisa.
- Jenny Louise - zaczęła ostrym tonem - możesz mieć
w nosie to, co ludzie powiedzą o tobie, ale... - Jej oczy
S
R
rozszerzyły się ze zdumienia, kiedy ujrzała córkę, siedzą-
cą na brzegu umywalki. - Dobry Boże... Jenny Louise...
Dennis...
Jenny zeskoczyła z umywalki. Wzięła Traya za rękę.
Z trudem tłumiła śmiech.
- Mówiłem, że nic nie zdziałamy w tej przeklętej dam-
skiej toalecie - odezwał się Tray.
- Ja też nie czuję się tu dobrze - dorzucił Dennis. Wziął
Fredę za ramię. - Myśleliśmy, że Jenny może potrzebo-
wać... Ale widzę, że sytuacja jest opanowana. Fredo, już
po dziewiąjtej. Chodzmy, bo nie zdążysz obejrzeć filmu.
- Pani Rossi - zaczął Tray, nie spuszczając wzroku
z Jenny. - Kocham pani córkę. I zwykle chodzę inaczej
ubrany.
Jenny potwierdzająco skinęła głową.
- Tak. Ubiera się inaczej. Mamo, polubisz go na pewno.
On się naprawdę starannie myje.
Z trudem powstrzymując śmiech, Dennis wyprowadził
Fredę z ciasnego pomieszczenia.
- Miły facet - uznał Tray.
Pocałował Jenny w czubek nosa.
- Tray, dlaczego jesteś tak ubrany? - spytała.
- Ten strój wykombinował mi Kitt. Powiedział, że jeśli
chcę wystąpić w roli romansowego bohatera, muszę wy-
glądać bombowo.
- Jak układa ci się z bratem? - ostrożnie spytała Jenny.
- Zaczął pracować w hotelu. Pomaga w zarządzaniu.
Nigdy przedtem nie zgłaszało się do pracy aż tyle młodych
kobiet.
- Przyjechałeś po mnie. Aż trudno, w to uwierzyć. Od-
nalazłeś mnie w sali gry w bingo. To najbardziej romanty-
czna rzecz, jaką mi się przydarzyła.
S
R
- Zjawiłbym się wcześniej, ale musiałem robić porząd-
ki po... huraganie o nazwie Jenny.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]