[ Pobierz całość w formacie PDF ]
głosie nutki strachu. Zaczynała wreszcie rozumieć powody jego małomówności.
Miejsce, w którym się znajdowali, choć piękne i pełne przepychu, nie było
domem. Nie było tu radości i szczęścia. Trudno więc się dziwić, że Chance z
taką rezerwą odnosił się do życia rodzinnego.
Oprowadził ją po domu, przedstawił ciotkom, wujom, kuzynom i
krewnym. Marcie nie mogła oprzeć się wrażeniu, że została poddana dogłębnym
i bezlitosnym oględzinom. Z każdą chwilą czuła coraz większe skrępowanie.
Potrafiła, oczywiście, prowadzić uprzejme rozmowy z każdym i na dowolny
temat. Lecz coraz lepiej rozumiała, jak bardzo jej świat różni się od świata
Chance'a Fowlera.
Wreszcie przyszedł moment, gdy wszyscy goście zostali wezwani do
jadalni. Tak przynajmniej odczuła to Marcie. Nie zostali zaproszeni, ale
wezwani. Douglas Fowler zasiadł u szczytu stołu.
Mimo drogocennej zastawy i wspaniałych potraw atmosfera przy stole
była sztywna i poważna. Prawie nikt się nie odzywał. Tylko raz, gdy Chance
pochylił się ku niej i pogłaskał ją po dłoni, Marcie poczuła odrobinę ciepła.
Po obiedzie wszyscy zebrali się w salonie. Tam Douglas Fowler wręczył
prezenty dzieciom. Każde z nich, ponaglane dyskretnie przez rodziców, gorąco
dziękowało patriarsze rodu.
- 81 -
S
R
Przed następnym punktem programu, czyli obdarowywaniem dorosłych,
przewidziano krótką przerwę. Chance skorzystał z okazji. Wziął Marcie za rękę
i wyprowadził ją z domu.
- Mam nadzieję, że jesteś gotowa do odjazdu. Bo ja dłużej tu nie
wytrzymam - powiedział pełnym napięcia głosem.
Nie czekając na odpowiedz, wsadził ją do samochodu i już po chwili
opuścili posiadłość. Milczeli przez całą drogę. Chance zatopiony był we
własnych myślach. Marcie postanowiła uszanować jego potrzebę milczenia.
Już dawno nie uczestniczyła w równie nieprzyjemnym przyjęciu. Dom
pełen był ludzi ostentacyjnie okazujących sobie sympatię. Lecz nawet sączące
się zewsząd dzwięki kolęd nie były w stanie rozproszyć ciężkiej atmosfery. I dla
niej osobiście też było to trudne doświadczenie. Jeszcze dobitniej przekonała
się, jak wiele różniło ją i Chance'a.
Kiedy tylko weszli do jej domu, Chance chwycił ją w objęcia i przytulił.
Głaskał po ramionach i włosach.
- Och, Marcie - westchnął ciężko. - Tak mi przykro, że naraziłem cię na
to. Nie miałem prawa stawiać cię w takiej sytuacji. - Ujął w dłonie jej twarz,
pocałował. Potem zajrzał w głąb jej oczu. - Dziękuję, że pojechałaś ze mną.
Dzięki tobie zdołałem przynajmniej zachować spokój.
- Cieszę się, że mogłam ci pomóc. - Marcie zamilkła na moment. Nie była
pewna, czy powinna pytać. Lecz ciekawość wzięła górę. - Powiedz mi, czy
twoja rodzina zawsze na świątecznych obiadach przepuszcza twoje przyjaciółki
przez wyżymaczkę, tak jak mnie dzisiaj?
- Nie.
Zamrugała powiekami, zdezorientowana.
- Chcesz powiedzieć, że tylko mnie poddano takiej obróbce? Czyżbym
była pierwszą osobą spoza ich sfery?
- Nie. To znaczy, że jesteś jedyną dziewczyną, którą zabrałem z sobą na
bożonarodzeniowy obiad.
- 82 -
S
R
Jego słowa poraziły Marcie, ale i ucieszyły. Była jedyną kobietą, którą
zabrał do domu ojca. Poczuła, że jej obawy zaczynają pomału topnieć.
Chance ujął ją za rękę i poprowadził do sypialni. Czuł rozpaczliwą
potrzebę zanurzenia się w cieple, które dawała mu jej bliskość. Po raz pierwszy
w życiu tak dobitnie czuł się związany z inną osobą. I po raz kolejny ojciec
udzielił mu żałosnej lekcji na temat małżeństwa i życia w ogóle. Ale z Marcie
wszystko było inaczej.
Tym razem nie marnowali czasu na długie pieszczoty. Błyskawicznie
pozbyli się ubrań i, zwarci w uścisku, padli na łóżko. Marcie wyczuła zarówno
jego potrzebę duchowego zbliżenia, jak i fizyczne pożądanie, budzące się w
nich obojgu.
Trwali w objęciach, głaskali się i całowali. Ich dłonie nie próżnowały. Ani
na chwilę nie przerywały podniecającej wędrówki. Chance całował Marcie,
pieścił gładką skórę jej ramion, piersi, brzucha i ud. Ona nie pozostawała mu
dłużna. Z wolna rosło napięcie. Rozpalały ich coraz gwałtowniejsze żądze.
W pewnym momencie Chance zamknął usta Marcie namiętnym
pocałunkiem. Nie wypuszczając jej z objęć, obrócił się na plecy. Palce jednej
ręki wplótł w gęstwinę jej włosów. Drugą dłonią sunął po apetycznych krągło-
ściach kobiecych pośladków. Czubkiem języka dotknął jej języka. Wiedział, że
choćby żył sto lat, nigdy nie zdoła się nią nasycić.
Oderwał się od jej ust. Jego wargi odnalazły jej naprężoną sutkę. Fale
rozkoszy zaczęły przenikać ich rozpalone ciała. Marcie coraz dobitniej czuła
jego podniecenie. Uniosła się nieco. A on chwycił ją za biodra i skierował
prosto do celu. Wydała z siebie cichy jęk rozkoszy. Oto znów zjednoczeni byli
w odwiecznym akcie miłości. Dla obojga były to niepowtarzalne przeżycia,
jakich nie zaznali nigdy wcześniej. Wiedziony nagłą potrzebą zapanowania nad
sytuacją, Chance przewrócił Marcie na plecy. Teraz on był górą, on dyktował
tempo.
- 83 -
S
R
- Jesteś wspaniała - sapnął jej wprost do ucha. Potem pocałował ją
zachłannie.
Ponaglani pożądaniem, złączeni wspólnym rytmem, spleceni w
gwałtownym uścisku, zbliżali się do kresu. Aż zastygli, rozdygotani, z trudem
łapiąc oddech.
Długo jeszcze leżeli, przytuleni. Obsypywali się pocałunkami i
subtelnymi pieszczotami. Nie odzywali się. Było im razem tak dobrze, że nie
potrzebowali słów.
Na koniec Marcie usnęła w ramionach Chance'a. A on wciąż czuwał.
Dręczyło go wiele natrętnych myśli. Wierzył, że Marcie nie będzie miała mu za
złe tego, że nakłonił ją do wizyty u jego ojca. Chociaż nie wiedział, jaka będzie
reakcja Douglasa, czuł, że nic dobrego z tego nie wyniknie.
Marcie poruszyła się niespokojnie. Chance ostrożnie pocałował ją w
czoło, ukrył głowę pod poduszką i zamknął oczy. Trzeba usnąć, jeśli i tak nie
ma się żadnego wpływu na to, zrobi Fowler senior, pomyślał.
Przytulił mocniej Marcie i zapadł w sen.
- 84 -
S
R
ROZDZIAA DZIEWITY
[ Pobierz całość w formacie PDF ]