[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wypadł przypadkiem, z okna drugiego piętra...
- Wie pani doskonale, o co mi chodzi, panno Heller. - Jego ton zabrzmiał ostrzej, niż
się spodziewała. - Nie miałem na myśli agresji wobec samego siebie.
Odgarnął fiszki na bok, jakby nigdy nie miały najmniejszego znaczenia, jakby
stanowiły tylko przynętę do wyciągnięcia z niej całej historii i nic poza tym - i wyjął z
szuflady biurka opasłą żółtą teczkę. Słabo jej się zrobiło na ten widok. Trzymał to do tej
chwili, pomyślała. Trzymał to w rezerwie. Doskonale wiedziała, co kryje się w teczce.
Obserwowała go teraz jak przez szparę uchylonych drzwi, jak z korytarza - nagle okazał się
taki sam jak wszyscy inni. Historia, którą mu opowiedziała, stanowiła zaledwie przyczynek
do tej teczki, może nawet mniej. Tylko ta teczka była mu naprawdę potrzebna.
Lateef przytknął palec do skroni - każdy jego gest był przedstawieniem na jej użytek,
teraz dostrzegała to wyraznie - i z demonstracyjną starannością przeglądał kartka po kartce
zawartość teczki, groteskowo opasłej, po amatorsku przedobrzonej jak sklecony naprędce
rekwizyt. Kto by przypuszczał, że Will jest dla nich taki ważny, pomyślała. Ale zaraz
uderzyła ją inna myśl, i to z taką siłą, że omal nie wykrzyczała jej głośno: Will wcale nie jest
dla nich ważny. Oni w ogóle nie boją się o Willa. Oni się boją o wszystkich innych ludzi.
Lateef zostawił teczkę w spokoju i odchrząknął.
- Widzę, że żadnym sposobem nie zdołam pani przekonać, aby przestała marnować
mój czas. Zróbmy więc tak, panno Heller: odczytam pani szczegółowy opis pierwszego
wykroczenia syna.
- Proszę, nie... - odrzekła bezbarwnym głosem. - Ja doskonale znam...
- W poniedziałek, piątego marca, roku dwa tysiące ósmego, ogodzinie trzynastej
minut czterdzieści pięć, William Heller, lat czternaście, i Emily Wallace, lat piętnaście, weszli
na teren stacji kolei podziemnej na Czternastej Ulicy, wejściem od południowozachodniego
rogu Union Square. Zostali zauważeni przez pracownika stacji, Lawrence a Graysona, który
powiadomił otym dyżurnego funkcjonariusza ds. wagarów, Roberta T. Sullivana.
Funkcjonariusz Sullivan zlokalizował małoletnich na peronie miejskim szóstym. Zbliżył się
do nich ostrożnie, ponieważ Emily Wallace, w opinii funkcjonariusza Sullivana, stała  w
niebezpiecznej bliskości torów kolejowych . William Heller sprawiał wrażenie
niespokojnego. Przemieszczał się, jak to określił wymieniony funkcjonariusz,  po linii
spiralnej , z ożywieniem przemawiając do Emily Wallace, która stała nieruchomo. Po
upływie około minuty Emily Wallace objęła Williama Hellera za ramiona i przytuliła się do
niego. Funkcjonariusz Sullivan nie dopatrzył się w tym geście znamion erotyzmu .
Urwał - że też właśnie w tym miejscu - i odkaszlnął w skuloną dłoń. Dla większego
efektu, pomyślała Violet, i na tę myśl zaschło jej w ustach z nienawiści. Gdy inspektor znów
się odezwał, zamknęła oczy i zadrżała.
- William Heller uwolnił się z objęć Emily Wallace i pchnął ją na tor kolejowy .
Krew buchała Lowboyowi do głowy jak para z kotła, gdy pozwalał się wciągać coraz
głębiej w ciemną czeluść. Heather Covington sunęła o parę kroków przed nim, szepcząc coś
czule do siebie i stąpając ostrożnie po betonowej rampie tunelu. Ostatnia mdła smuga światła
leniwie oblizała jej postać. Lowboy ledwo ledwo widział jej stopy w celofanowych onucach
szeleszczących przy każdym kroku, jakby ich właścicielka brodziła w suchych jesiennych
liściach.
Tunel był szeroki i prosty, światła pociągu linii A długo nie znikały w oddali. Robiło
się coraz cieplej, coraz wilgotniej, dość szybko nie było czym oddychać z gorąca. Zwiat jest
wewnątrz mnie, powiedział do siebie Lowboy, a ja jestem wewnątrz świata. Otworzył usta,
ale nie napłynęło do nich powietrze. Co jakiś czas Heather Covington sięgała ręką w tył i
szarpała go za koszulę, sycząc, żeby się pospieszył, on jednak nie miał zamiaru dać się
poganiać. To, co miał do zrobienia, nie było rzeczą drobną ani trywialną. Ze wzrokiem
wbitym w tył jej głowy, krótko ostrzyżonej i kudłatej jak głowa mężczyzny, równomiernie
szorował ramieniem o łukowato sklepioną betonową ścianę. Gdy tak patrzył na Heather
Covington, przyszła mu do głowy pewna piosenka,  Dreptany blues Biksa Beiderbecke.
Richard często nastawiał tę piosenkę, a Lowboy tańczył. Tak samo  Pięty wiercipięty .
Heather Covington miała właśnie takie stopy wiercipięty. Ciekaw był, kiedy nadjedzie
następny pociąg linii A.
Co dwanaście kroków ściana zagłębiała się w niszę wielkości człowieka. Lowboy
często oglądał te nisze z pociągu, raz nawet widział w jednej człowieka - kobietę o
wystraszonej minie, w wymiętym pomarańczowym dresie, dzierżącą przed sobą klucz
francuski, niczym żołnierz karabin na musztrze. Richard powiedział mu, że ta kobieta
mieszka w tunelu, że nigdy nie ogląda dziennego światła, on jednak był jeszcze wtedy za
mały, by pojąć sens tych słów. Potem w nocy nie mógł spać, aż drżał z zawiści, wyobrażając
sobie katakumby, skamieniałe lasy i domy wzniesione na fosforyzujących jeziorach. A
Richard siedział przy jego łóżku, cierpliwszy niż kiedykolwiek za dnia, i przeczesywał
palcami jego włosy, żeby go uspokoić.
Przez Manhattan płynęła kiedyś rzeka, mówił Richard. Przecinała całe miasto na pół,
tam mniej więcej, gdzie dzisiaj biegnie Broadway. Jeszcze nie śpisz, Will?
Nie, Richard, odpowiedział. Jeszcze nie śpię.
Cicha Rzeka, tak ją nazywali Indianie. Musaquontas. A rzeki, trzeba ci wiedzieć, nie
można się pozbyć. Można ją najwyżej podkopać. Niejedną stację metra musieli zamknąć
przez tę rzekę. To jest prawdziwy powód, dla którego nie powstała linia South Avenue.
Musaquontas wciąż stoi na przeszkodzie.
Od tamtej nocy Lowboy rozmyślał o cienkich strumyczkach ciurkających pomiędzy
torami metra jako o odnogach i dopływach Musaquontas - wodnej awangardzie Cichej Rzeki.
Wyobrażał sobie, jak wędruje wzdłuż nich aż do morza.
- Prawie jesteśmy - powiedziała Heather Covington. Jej łapa zacisnęła się na jego
anemicznej ręce. Dłoń Lowboya wydawała się miniaturowa w porównaniu z jej dłonią;
malutka, biała, przypominała ptasie jajeczko w drewnianej chochli. Jej dłoń była bardziej
szorstka niż ściana. Heather Covington posuwała się teraz szybkimi, długimi, niecierpliwymi
krokami, nie patrząc już wcale, gdzie stawia nogi. Już nie wydawała się wystraszona ani zła.
Ani też chora. Po jej ruchach Lowboy poznał, że jest szczęśliwa. Ja to sprawiłem, pomyślał
Lowboy. Bo zwyczajnie powiedziałem, czego chcę. Pomogłem jej przypomnieć sobie, co
lubi.
Wkrótce dotarli do miejsca, w którym w ogóle nie było światła. Heather Covington
kazała Lowboyowi się zatrzymać i dalej poszła sama, bez słowa, jakby gadanie nie licowało z
panującą wokół ciszą. Gdzieś kapało z rury albo z odpływu. Lowboy stał z ramionami
wyciągniętymi w przód, jak lunatyk, doskonale nieruchomy i wsłuchany w szelest suchych
liści, stopniowo zanikający w oddali. Zaciekawiło go, jak głęboko znalazł się pod ziemią. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • helpmilo.pev.pl
  •