[ Pobierz całość w formacie PDF ]

soletka? - Dawid uniósł ozdobę tak wysoko, że kolorowe, szklane
perełki zabłysły w promieniach słońca.
- Tak. Chciałabym kupić ją od tych dzieci. - Claire sięgnęła do
torebki.
- Nie, zaczekaj. To będzie prezent ode mnie, kochanie. - Dawid
wyjÄ…Å‚ z portmonetki banknot piÄ™ciodolarowy i wcisnÄ…Å‚ go najstar­
szemu chłopcu w rękę.
- Dziękujemy, panie MacPherson, dziękujemy. - Czarne oczy
dzieci rozbłysły radością.
- Posłuchaj, chłopcze. - Dawid kucnął przed chłopcem i wziął go za
rękę. - Wezcie te pieniądze, żeby sobie kupić coś do jedzenia.
Zrozumiałeś mnie? Niech ja się dowiem, że wasza matka wydała je na
co innego...
- Okay, panie MacPherson. - Chłopiec pokiwał poważnie głową.
- Wierzę ci. - Dawid pogładził go po czarnych lokach.
Trójka dzieciaków zgarnęła koc z jego zawartością i odbiegła.
Dawid założył Claire bransoletkę. - Daję ci ją na znak mojej wiecznej
miłości do ciebie. - Uśmiechnął się. - Ale to brzmi!
Claire spuściła głowę. - Dawid, ty... ja... - szepnęła. - Czy twoja
matka nie czeka na ciebie?
- Czeka raczej na ciebie - uśmiechnął się. - Bardzo chce cię poznać.
- Chce mnie poznać? Ale dlaczego?
- Wspomniałem jej, że cię tu przywiozę.
- Aha... tak. Ale to będzie wyglądało...
- ...na coś więcej, niż przelotny romans? To chciałaś powiedzieć?
Claire zmieszała się.
- Nasza miłość znaczy dla mnie wiele, bardzo wiele - oświadczył
Dawid.
- Ale skÄ…d mogÅ‚eÅ› wiedzieć, że przyjdÄ™ tu z tobÄ™? Kiedy roz­
mawiałeś z matką? W końcu dopiero dziś rano...
- ...stwierdziliśmy, że się kochamy, tak? - dokończył Dawid
z łobuzerskim uśmiechem zdanie, zaczęte przez Claire. - Wiesz, u mnie
wyglądało to inaczej. Pokochałem cię od pierwszej chwili, w której cię
poznałem. Matce opowiedziałem dziś w południe o pięknej, mądrej,
uroczej damie, którą bardzo cenię. Poprosiła, żebym cię tu przywiózł.
56 Sokół i Mewa
Claire odetchnęła głęboko. - Powiedziałeś jej, że nie jestem Indianką?
- Wie o wszystkim. Ni Cheemisim. Niepotrzebnie siÄ™ denerwujesz.
- Pocałował ją czule. - Nie zapomnij, że cię kocham.
- Dawidzie! Nie tutaj!
- Dlaczego nie? Będę cię całował wszędzie. Niech cały świat się
dowie, że cię kocham. Nie musimy się ukrywać.
Claire drgnęła przestraszona. Może teraz był właśnie odpowiedni
moment na wtajemniczenie Dawida w jej sprawy. Może właśnie teraz
powinna powiedzieć mu, jak się naprawdę nazywa? Odchrząknęła
nerwowo. Nie, to by oznaczało koniec ich uczucia. Poczekam jeszcze,
pomyślała.
Dawid zatrzymał się przy trzecim domku. - Jesteśmy na miejscu.
- Tu mieszka twoja matka? - Claire patrzyła zaskoczona na stary,
zniszczony budynek.
Dawid skinął głową i nacisnął dzwonek przy drzwiach.
Josephine MacPherson, mała, niepozorna kobieta, otworzyła
drzwi. Claire poczuła się nieswojo pod krytycznym spojrzeniem jej
czarnych oczu. Przez chwilę miała Dawidowi za złe, że naraził ją na tę
nieprzyjemną sytuację. Ociągając się wyciągnęła rękę do starszej pani.
- Cieszę się, że mogę panią poznać, pani Hamilton - Indianka
uśmiechnęła się tak serdecznie, że zakłopotanie Claire minęło bez
śladu. - Mój syn opowiadał o pani w bardzo pochlebnych słowach.
- Pani MacPherson posługiwała się oksfordzką angielszczyzną.
- A ponieważ ma dobry smak i nie myli się w ocenie innych ludzi, cieszę
się, że mogę panią powitać w moich skromnych progach. Proszę do
środka. Cieszę się, że cię widzę, synu - zwróciła się do Dawida.
Dawid objął ją serdecznie. - Dzień dobry, mamo. To jest właśnie
Claire. Przywiozłem ją tu, tak, jak ci obiecałem, żebyście się mogły
poznać. Porozmawiajcie sobie, a ja tymczasem załatwię kilka spraw
z Robertem Campbellem i jego kuzynami.
Matka spojrzała na niego zaniepokojona.
- Co zamierzasz? Wiesz dobrze, jaki jest Campbell!
Dawid odpowiedział w języku Cree, mimo to Claire wyczuła jego
zdenerwowanie, a nawet gniew.
Wypadł z domu, nie spojrzawszy nawet na nią. Chciała pobiec za
nim, lecz jego matka powstrzymała ją kładąc dłoń na jej ramieniu.
JANINE
- Proszę go zostawić. Są sprawy, które mężczyzna musi załatwić
sam. Kocham mego syna, ale czasami utrudnia mi to uczucie, niech
mi pani wierzy. Potrafi być okropnie uparty i zawsze musi przefor­
sować swoje racje. Czasami wydaje mi się, że jest po prostu dużym
dzieckiem.
Claire podeszła do okna i spojrzała przez nie zamyślona.
- Napijemy się teraz herbaty, bo zdaje mi się, że nawet pani nie
będzie w stanie powstrzymać naszego dzikiego wojownika przed
rozprawÄ… z Campbellem.
- Zapewne ma pani rację. - Claire odwróciła się powoli i rozejrzała
siÄ™ z zainteresowaniem po pokoju. ZwykÅ‚y stół kuchenny z porysowa­
nym blatem ze sztucznego tworzywa i chwiejące się metalowe krzesła
dawno już straciły swą świetność. W ogóle pokój urządzony był
oszczędnie i biednie.
- Dziwi się pani, że mieszkam w takich warunkach, choć mój syn
dawno już mógłby wynająć mi luksusowe mieszkanie. - Josephine
uśmiechnęła się odgadując myśli Claire.
- Przypuszczam, że ma pani swoje powody - odparła Claire
rumieniÄ…c siÄ™.
- Mam swoje powody. Tak. W takim wielkim domu w mieście,
w jakim mieszka Dawid, czułabym się samotna i opuszczona. Muszę
żyć razem z członkami mojego plemienia. Jesteśmy jak jedna wielka
rodzina. A w tym skromnym domu - zatoczyła ręką koło - mam
wszystko, czego mi trzeba. Jestem zadowolona z życia. Mój syn jest dla [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • helpmilo.pev.pl
  •