[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nogach, kazała się przenieść w lektyce z miasta do swej willi wśród
wzgórz. Kazała sprzedać elegancki pałacyk, zwróciła klejnoty
ofiarodawcom i sprzedała wszystkie piękne suknie. Wicekról, ar-
cybiskup i kilka innych osobistości ze dworu, które były jej
najgorętszymi wielbicielami, szturmowało do drzwi willi za pomocą
listów i podarunków. Na listy nie odpowiadała, a dary zwrócono bez
komentarzy. Nikomu z wyjątkiem pielęgniarki i dziewcząt służących
nie pozwalała siebie widzieć od początku choroby. W odpowiedzi na
ponawiane próby dotarcia do Camili don Andrés otrzymaÅ‚ od niej
dużą sumę z listem nasyconym wszelką możliwą goryczą i dumą.
Podobnie jak wszystkie piękne kobiety, które wzrosły wśród
ciągłych hołdów dla swej piękności, uważała szczerze, że uroda musi
być podstawą każdego przywiązania. Stąd też była przekonana, że
wszyscy, którzy teraz okazują jej sympatię, czynią to z poniżającej ją
litości, połączonej z pewną satysfakcją. Przekonanie, że nie już ma
co liczyć na uczucie, skoro jej piękność minęła, wypływało z tego, że
nigdy nie wyobrażała sobie innej miłości niż zmysłowa. Taka miłość,
choć zużywa się w szlachetności i wielkoduszności, choć rodzi
wielkie wizje i wielką poezję, należy jednak do najostrzejszych
przejawów egoizmu. Nie może być trwała, póki nie przejdzie przez
próbę poddania się, nienawiści wobec samego siebie, szyderstwa,
wielkich zwątpień. Wielu ludzi, którzy oddawali się całe życie miłości
zmysłowej, nie powie nam o miłości tyle, ile dziecko, które wczoraj
straciło psa.
Gdy przyjaciele Camili nie ustawali w wysiłkach, by ją znowu
wciągnąć do towarzystwa, ona gniewała się coraz bardziej i wysyłała
obrazliwe listy. Mówiono przez pewien czas, że szuka pociechy w
modlitwie. Ale nowe pogłoski, że w małym ustroniu rządzi tylko
wściekłość i rozpacz, zaprzeczały starym. Dla ludzi bliskich Camili
rozpacz jej była trudna do zniesienia. Uważała, że życie jej i jej dzieci
już się skończyło. W swej histerycznej pysze oddała więcej, niż do
niej należało, i bliskość ubóstwa spotęgowała jeszcze osamotnienie i
mrok jej przyszłych dni. Nie pozostało jej nic innego, jak spędzać dni
pełne zazdrosnej samotności w małym majątku wiejskim, który
stopniowo popadał w ruinę. Godzinami rozmyślała nad tym, jak
cieszą się jej nieprzyjaciele, i można było słyszeć, jak chodzi po
pokojach i wykrzykuje coÅ› do siebie.
Wuj Pio nie tracił rezonu. Zajmując się dziećmi Camili, biorąc
udział w zarządzaniu majątkiem, pożyczając jej dyskretnie nieco
pieniędzy, uzyskał wstęp do domu, a nawet miał możność widywać
zawoalowanÄ… paniÄ… swego serca. Ale Camila, przekonana w swej
dumie, że on się nad nią lituje, wymyślała mu i znajdowała jakieś
dziwne zadowolenie w obsypywaniu go szyderstwami. Kochał ją tym
bardziej, rozumiejąc lepiej niż ona sama wszystkie stadia odradzania
się jej poniżonej duszy. Ale pewnego dnia przypadek zdarzył, że Wuj
Pio stracił wszystko. Po prostu otworzył drzwi.
Myślała, że są zamknięte. Przed godziną przyszła jej na myśl
jakaś głupia nadzieja, zastanawiała się, czy nie mogłaby zrobić
kremu z wapna i śmietany i rozsmarować go na twarzy. Ona, która
tak często szydziła z wymalowanych staruszek na dworze,
przypominała sobie teraz, czy w teatrze nie nauczono jej czegoś, co
mogłoby w tej sytuacji pomóc. Wydawało się jej, że zamknęła drzwi, i
spiesznie, z bijącym sercem, nałożyła na twarz warstwę groteskowej
bladości. Gdy spojrzawszy w lustro, poznała daremność tej próby,
uchwyciła też obraz stojącego w progu i zdumionego Wuja Pio.
Zerwała się z krzesła i z krzykiem zakryła twarz rękami.
Precz! zawyła. Precz z mego domu na zawsze! Nie chcę cię
więcej widzieć! Ogarnięta wstydem przeklinała go z nienawiścią,
biegła za nim korytarzem i ciskała różne przedmioty ze schodów.
Dała polecenie rządcy, by Wuja Pio nie wpuszczano na teren jej
posiadłości. Ale przez cały tydzień on usiłował zobaczyć ją znowu.
Wreszcie wrócił do Limy. Zabijał czas, jak mógł, lecz tęsknił, żeby
znów się przy niej znalezć, tak jak może tęsknić osiemnastoletni
chłopiec. Wreszcie opracował pewien plan strategiczny i wrócił na
wzgórza, by go wprowadzić w życie.
Pewnego dnia wstał przed świtem i położył się w ciemnościach
na ziemi pod jej oknem. Naśladował, jak umiał, płacz płacz młodej
dziewczyny. Trwało to przez cały kwadrans. Nie podnosił głosu
nawet do tego stopnia, który włoscy muzycy określają mianem
piano, ale często robił przerwy, ufając, że jeśli Camila śpi, ten powta-
rzający się dzwięk na pewno ją obudzi. Powietrze było chłodne i
rześkie. Za szczytami pojawiło się pierwsze delikatne pasmo szafiru,
a gwiazda zaranna na wschodzie pulsowała coraz słabiej. Głęboka
cisza spowijała zabudowania, od czasu do czasu tylko powiew
wiatru zaszumiał w trawach. Nagle zapaliła się lampa w jej pokoju,
w chwilę pózniej odskoczyła okiennica i ukazała się głowa zawinięta
w welony.
Kto tam? spytał przepiękny głos.
Wuj Pio milczał.
Camila spytała znowu, głosem zaostrzonym przez
zniecierpliwienie:
Kto tam? Kto tam płacze?
Doño Micaelo, pani, bÅ‚agam ciÄ™, byÅ› do mnie wyszÅ‚a.
Kto jesteÅ› i czego chcesz?
Jestem biednÄ… dziewczynÄ…. To ja, Estrella. BÅ‚agam ciÄ™, pani,
wyjdz i dopomóż mi. Nie woÅ‚aj sÅ‚użącej. BÅ‚agam ciÄ™, doño Micaelo,
wyjdz sama.
Camila milczała przez chwilę, a następnie odezwała się nagle:
Dobrze i zamknęła okiennicę. Po chwili wyłoniła się zza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]