[ Pobierz całość w formacie PDF ]

W drodze do domu Carter wykonał kilka telefonów. Zadzwonił do Federalnego Urzędu Lotnictwa
86
B. J. DANIELS
Cywilnego i podając numery identyfikacyjne z ogona awionetki, poprosił o informację do kogo
należał samolot.
Całkowicie zapomniał o Deenie, ale natychmiast sobie o niej przypomniał, gdy zobaczył paczkę na
schodach werandy przed swoim domem. To był duży brązowy karton z jakimś firmowym
oznaczeniem na boku. Próbował sobie przypomnieć, czy czegoś ostatnio nie zamawiał. Wolałby
właśnie taką wersję wydarzeń. Ale znał prawdę. Ożenił się z kobietą, której nawet dobrze nie znał.
Wprowadził ją do swojego życia i przysięgał jej miłość, póki śmierć ich nie rozłączy. Nawet darował
jej swoje nazwisko, którego już nigdy nie będzie mógł jej odebrać.
Tak jak nikt już nie zwróci mu lat, które poświęcił, by to małżeństwo miało szanse przetrwania.
Deena nigdy go nie kochała. Ani nawet przez chwilę. Po prostu nie chciała, żeby należał do innej.
Chciała mieć go na własność. To było z jej strony jakieś wariactwo. To było po prostu chore. Czasami
ze strachem zastanawiał się, do czego ona byłaby jeszcze zdolna, żeby go tylko zatrzymać przy sobie.
Wydawało mu się, że udało mu się od niej uciec, ponieważ się z nią rozwiódł. Czy naprawdę myślał,
że urzędowy świstek papieru ochroni go przed Deeną? Co miało być dalej? Aresztowanie jej? Aż
jęknął boleśnie na tę myśl.
Przez kilka ostatnich tygodni ciągle znajdował jakieś upominki na schodach domu, na posterunku, a
raz nawet w środku wynajmowanego domu, zanim zmienił zamki.
Za każdym razem popełniał ten sam błąd i dzwonił
WWÓZ ZMIERCI
87
do niej, żeby przestała go nachodzić. Jako odpowiednio przeszkolony oficer policji wiedział o
istnieniu stalkerów dręczących ludzi i zdawał sobie sprawę, że najgorszym wyjściem było reagowanie
na ich zaczepki, bo to tylko jeszcze bardziej ich nakręcało. Trudno mu było oswoić się z myślą, że
ktoś, kogo kochał, zamienił się w stalkera.
Wiedział, że jeśli ona nie zaprzestała swoich działań po kilku urzędowych wezwaniach, to nawet
sądowy zakaz zbliżania się też niczego nie zmieni.
Nie wiedział, jak z nią postępować.
Podszedł do kartonowego pudła, niemalże spodziewając się, że w środku coś będzie tykać. Góra
kartonu nie była zalepiona taśmą, a jedynie klapy były tak założone na siebie, że tworzyły ciemny
otwór w środku. Zastanawiał się, co z tym zrobić. Pomyślał o wezwaniu któregoś ze swoich
zastępców, by zabrali pudło i je wyrzucili. Był zmęczony jej pomysłami i prezentami.
Obszedł karton szerokim łukiem i wszedł do domu, ciesząc się, że wszystko było tu na swoim miejscu.
Wynajął ten dom po wyprowadzeniu się z domu, który kupił, gdy ożenił się z Deeną.
Trudno mu było samemu w to uwierzyć, że minęły już dwa lata, a on jeszcze nie rozpakował do końca
wszystkich kartonów.
Przypomniał sobie dom Eve. Próbowała od razu po przyjezdzie urządzić wnętrze po swojemu. Jego
dom nawet nie wyglądał na zamieszkany, ściany były nadal tak samo wyblakłe, jak w dniu, w którym
się tu wprowadził.
Pomyślał o żywych kolorach, które Eve wypróbo-
88
B. J. DANIELS
wywala na ścianie. Nawet z puszkami farby i folią malarską na podłodze, sam nastrój jej domu
sprawiał, że chciał usiąść na jednym z foteli koło okna i już tam zostać.
Za długo męczył się tym wszystkim.
Stał przez chwilę bez ruchu, zdegustowany samym sobą. Miesiącami tkwił w jakimś dziwnym
odrętwieniu. Nie potrafił iść do przodu, nie potrafił cofnąć się do tyłu. Dopiero po spotkaniu z Eve był
gotowy do ruszenia naprzód.
Wykąpał się, ogolił, założył czyste ubranie i poszedł do pracy, omijając pudło stojące na schodach. Na
swoim biurku znalazł kilka kartek z jakimiś pytaniami z redakcji gazety. Nie czytając ich, od razu
pomyślał, że to pewnie Glen Whitaker domagał się od niego oficjalnego oświadczenia z wyniku
poszukiwań zaginionej Eve Bailey. Carter zwinął kartki w kulkę i już miał ją wrzucić do kosza, gdy w
drzwiach pojawiła się dyspozytorka.
- Znowu dzwoni Mark Anders z redakcji gazety. Próbuje znalezć Glena Whitakera. Nikt nie widział
go od wczorajszego wieczoru, który spędził w ośrodku kultury.
- Pewnie się gdzieś włóczy i jak zwykle spózni się do pracy. Przecież znasz Glena - oświadczył Carter,
krzywiÄ…c zabawnie twarz.
Dyspozytorka skinęła głową.
- Co mam powiedzieć Markowi?
- Ze sprawdzę, co się dzieje. Dzięki.
Nie miał żadnych wątpliwości, że Glen Whitaker w końcu się pojawi w redakcji, a on miał teraz coś
pilniejszego do załatwienia - coś, co chciał zrobić od
WWÓZ ZMIERCI
89
chwili, gdy zobaczył w wąwozie awionetkę navion. Musiał zadzwonić do ojca.
Loren Jackson odebrał telefon po trzecim sygnale.
- Witaj, Carter - zawołał bardziej jowialnie niż zwykle, co oznaczało, że ojciec musiał być w samo-
locie, choć Carter nie słyszał silnika.
- Jak tam Floryda? - zapytał Carter. To była wstępna część stałego rytuału ich rozmów telefonicznych.
Następnie powinni przejść do warunków pogodowych i porozmawiać o łowieniu ryb na oceanie. A
pózniej Carter by się rozłączył.
- A skąd mam wiedzieć?
Carter zdziwił się. Na Florydzie było zawsze gorąco albo parno, albo jedno i drugie. Aowienie szło
albo doskonale, albo po prostu świetnie.
- Jak to nie wiesz?
- Bo właśnie jadę do ciebie w odwiedziny - odpowiedział Loren Jackson.
Gdy jakieś dwa tygodnie temu rozmawiali przez telefon, ojciec nie wspominał o odwiedzinach. Carter
nawet specjalnie go o to zapytał. Ojciec nie był w Montanie od wielu lat, a Carter odwiedził go na
Florydzie tylko raz i to sporo lat temu.
Ojciec wydawał się być zadowolony z życia na Florydzie, ale Carter nadal uważał, że tak szybkie
opuszczenie Whitehorse po śmierci żony było dość dziwne. Dziwne było też to, że ojciec nie miał żad-
nych zdjęć mamy w małym domku przy plaży, który kupił po przeprowadzeniu się na Florydę. Nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • helpmilo.pev.pl
  •