[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wiedział, że stało się coś strasznego, i spróbował zawołać o pomoc, lecz głos miał słaby, a
poza tym ślinił się tak obficie, że wymówienie słowa stało się niemal niemożliwe. Przekręcił
się, wytężając resztkę sił, i zaczął się czołgać w stronę drzwi. Lecz wysiłek okazał się próżny.
Kiedy przesunął się ledwie o kilkadziesiąt centymetrów, zaczął odczuwać nudności. Chwilę
pózniej nastała ciemność, a ciałem Charliego wstrząsnęła seria gwałtownych, śmiertelnych
drgawek.
Rozdział 5
Godzina 2.10
Jak na mieszkanie studenckie, lokum było względnie luksusowe i przestronne, a że
znajdowało się na piętrze, można powiedzieć, że z okna roztaczał się nawet przyjemny widok.
Rodzice i Cassy, i Beau pragnęli, aby ich dzieci mieszkały w przyzwoitym sąsiedztwie, kiedy
zdecydowały się wyprowadzić ze swoich akademików. Jednym z powodów, dla których
potrzebowali tak dużego mieszkania, było to, że oboje mieli olbrzymie zbiory akademickich
podręczników i pomocy.
Cassy i Beau znalezli mieszkanie osiem miesięcy temu i wspólnie je wymalowali oraz
umeblowali. Meble pochodziły przeważnie z garażowej wyprzedaży i musieli je pomalować i
odnowić. Na zasłony w oknach zostały przerobione prześcieradła.
Sypialnia wychodziła na wschód, co czasami sprawiało kłopoty z powodu ostrego
porannego słońca. Nie nadawała się do długiego wylegiwania się w łóżku. Ale teraz, nieco po
drugiej w nocy, było ciemno. Zwiatło z ulicznych latarni oświetlających parking wpadało pod
kątem przez okna i ledwo rozpraszało nocny mrok pokoju.
Cassy i Beau spali głęboko, Cassy na boku, a Beau na plecach. Jak zwykle Cassy co jakiś
czas zmieniała pozycję, leżąc raz na jednym boku, raz na drugim. Beau wręcz przeciwnie  w
ogóle się nie ruszał. Spał bez ruchu, tak samo jak po południu w szpitalu.
Dokładnie o drugiej dziesięć zamknięte oczy Beau zaczęły świecić tak samo jak
fosforyzująca tarcza przerazliwie dzwoniącego co ranek budzika, który Cassy odziedziczyła
po babci. Przez kilka minut intensywność świecenia wzmagała się, potem powieki raptownie
się uniosły. Obie zrenice były tak rozszerzone jak poprzednio w szpitalu prawa i oboje oczu
błyszczało, jakby same w sobie były zródłem światła.
Kiedy światło osiągnęło największe nasilenie, oczy zaczęły przygasać, aż zrenice zrobiły
się naturalnie czarne. Następnie tęczówki wróciły do zwyczajnej wielkości. Po kilku
mrugnięciach Beau uświadomił sobie, że nie śpi.
Powoli usiadł na łóżku. Podobnie jak po przebudzeniu w szpitalu w pierwszej chwili był
zdezorientowany. Rozglądając się po pokoju, szybko układał wszystkie kawałeczki w całość.
Podniósł ręce i sprawdzał je, zginając i prostując palce. Czuł je jakoś inaczej, ale nie potrafił
wyjaśnić jak. Prawdę powiedziawszy, całe ciało czuł inaczej, jednak w niewytłumaczalny
sposób.
Dotknął Cassy i delikatnie nią potrząsnął. W odpowiedzi przewróciła się na wznak.
Sennymi oczami spojrzała na Beau. Kiedy zorientowała się, że siedzi, natychmiast zrobiła to
samo.
 Co się stało?  zapytała ochrypłym głosem.  Dobrze się czujesz?
 Dobrze  odpowiedział Beau.  Zwietnie.
 Kaszel?
 Na razie nie. Z gardłem też w porządku.
 Dlaczego mnie obudziłeś? Mogę ci jakoś pomóc?
 Nie, dziękuję. Pomyślałem, że zechcesz coś zobaczyć. Chodz.  Beau wyszedł z łóżka,
obszedł je i stanął po stronie Cassy. Ujął jej dłoń i pomógł wstać.
 Musisz mi to teraz pokazać?  zapytała Cassy i spojrzała na zegarek.
 Właśnie teraz  przytaknął. Poprowadził ją przez pokój dzienny na balkon. Kiedy
zaprosił ją gestem do wyjścia na zewnątrz, zawahała się.
 Nie mogę wyjść. Jestem naga.
 Chodz. Nikt nas nie zobaczy. To potrwa tylko chwilę, a jeśli nie wyjdziemy teraz,
przepadnie.
Cassy mocowała się z sobą. W półmroku nie mogła dostrzec wyrazu twarzy przyjaciela,
ale głos brzmiał szczerze. Pojawiła się myśl, że to może jakiś kawał.
 Lepiej, żeby to było interesujące  ostrzegła, wychodząc na balkon.
Nocne powietrze przesycał normalny o tej porze chłód i Cassy objęła się rękoma. Mimo
to błyskawicznie dostała gęsiej skórki.
Beau stanął za nią i objąwszy dziewczynę ramieniem, starał się pomóc jej opanować
dreszcze. Stali przy balustradzie wychodzącej na szeroki przestwór czystego, bezchmurnego i
bezksiężycowego nocnego nieba.
 Dobra, to czego powinnam się spodziewać?  zapytała.
Beau wskazał palcem w górę, w stronę północnego nieba.
 Popatrz na Plejady w gwiazdozbiorze Byka.
 Co to, lekcja astronomii? Jest druga dziesięć w nocy. A poza tym od kiedy znasz się na
konstelacjach?
 Patrz!  rozkazał Beau.
 Patrzę, ale co mam zobaczyć?
W tej chwili pojawił się deszcz meteorów z nadzwyczajnie długimi ogonami, wszystkie
wystrzeliły z tego samego punktu na niebie, zupełnie jak gigantyczny fajerwerk.
 Mój Boże!  krzyknęła Cassy. Wstrzymała oddech, aż do chwili, gdy deszcz
spadających gwiazd zniknął. Przedstawienie było tak imponujące, że natychmiast zapomniała
o chłodzie.  Nigdy nie widziałam czegoś podobnego! To było piękne. To właśnie nazywają
deszczem meteorów?
 Tak sądzę  odpowiedział Beau.
 Będzie ich więcej?  zapytała Cassy, ciągle wpatrując się w odległy punkt, w którym
wszystko się zaczęło.
 Nie, to koniec  stwierdził Beau. Pozwolił Cassy wejść do mieszkania i sam ruszył za
nią. Zamknął drzwi.
Cassy biegiem wróciła do łóżka i zanurzyła się w pościeli. Kiedy zjawił się Beau, nakryta
była po brodę i trzęsła się. Rozkazała mu wejść pod koc i ogrzać ją.
 Z przyjemnością  odpowiedział.
Przytulali się do siebie, aż dreszcze Cassy ustąpiły. Odchyliła głowę od szyi Beau, w
którą się wtulała, i spojrzała mu w oczy. Niestety nie dostrzegła ich w mroku.
 Dzięki, że mnie zabrałeś na pokaz spadających meteorów. Najpierw myślałam, że
robisz sobie żarty. Ale mam pytanie. Skąd wiedziałeś, że coś takiego się zdarzy?
 Nie pamiętam. Chyba gdzieś o tym słyszałem.
 Może czytałeś w gazecie?  zasugerowała Cassy.
 Raczej nie  odparł i podrapał się w głowę.  Naprawdę nie pamiętam.
Cassy wzruszyła ramionami.
 To zresztą nieważne. Ważne, że to widzieliśmy. Jak się obudziłeś?
 Nie wiem.
Cassy odsunęła się i zapaliła nocną lampkę. Uważnie przyjrzała się twarzy Beau.
Uśmiechnął się pod badawczym spojrzeniem.
 Jesteś pewny, że się dobrze czujesz?  zapytała.
Beau uśmiechał się.
 Tak, jestem pewny. Czuję się znakomicie.
Rozdział 6
Godzina 6.45
To był jeden z tych bezchmurnych, krystalicznych poranków z powietrzem tak świeżym,
że niemal można było czuć w ustach jego smak. Najodleglejsze góry jawiły się oczom z
szokującą wyrazistością. Zwykle sucha ziemia pokryta była zimną warstwą rosy iskrzącej się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • helpmilo.pev.pl
  •