[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jeszcze bardziej o rozpaczliwy pragnieniu wolności, które skłoniło Cyganów do
obrania sobie tak niepewnego schronienia jako miejsca bytowania.
Centralnym punktem statku była główna sterownia. Okrutnie sponiewierane
tablice przyrządów pomiarowo - kontrolnych rywalizowały tutaj o pierwszeństwo z
drewnianymi koziołkami, kamiennymi naczyniami i zdumiewającą ilością różnego
rodzaju rupieci, łącznie ze starymi ubraniami rzuconymi gdzie popadło, w zależności
od fantazji tych, którzy je przedtem nosili. Dopełnienie całego bałaganu stanowiły
nieduże zwierzęta i ptaki z różnych światów, które jadły z poniewierających się na
podłodze tacek i uganiały się za sobą wokół nawigacyjnego pulpitu sterowniczego.
Dowodem najwyższej pozycji Saltzeima było posiadanie przez niego własnej
kabiny. Panował tu względny porządek, zakłócony prześmiesznym szczegółem -
wanną pełna starych książek. Cygan zaprowadził Wildheita i Różdżkę do kabiny i
czekał zamyślony, aż Nad-inspektor wypisze nie podlegającą anulowaniu Kartę
Kredytową. Następnie ceremonialnie złożył ją i ulokował pod podszewką
dziwacznego, trójgraniastego kapelusza.
- Dziękuję ci, inspektorze Jym. Ta kabina jest do twojej dyspozycji na czas
podróży. Kobiecie znajdziemy miejsce do spania gdzie indziej.
- Po moim trupie - oświadczył Wildheit. - Dziewczyna przez cały czas będzie
pod moim okiem. Zapamiętaj sobie, że zabije każdego, kto spróbuje się do niej
zbliżyć.
- Nie będziesz musiał. Masz na to moje słowo.
- Tylko twoje. Kto powstrzyma pozostałych, kiedy ty się upijesz?
- Czyż nie jestem ojcem rodziny?
- To ci się tylko tak wydaje. Jesteś głupcem. Nie słyszysz, jak żartują na temat
“amindumi"? Umowa tego nie przewiduje.
- Ugryzłbyś zbyt dużo, niż mógłbyś przełknąć, nad-inspektorze gdybyś zabił
kogoś z rodziny.
- Zabijając ich wszystkich, też bym się zbytnio nie przejął. Dlatego cały
ciężar odpowiedzialności spoczywa na tobie. Panuj nad wszystkim, bo jeśli nie, będę
zmuszony zrobić to za ciebie.
Saltzeim wyszedł, mamrocząc coś pod nosem. Wildheit zajął się oglądaniem
kabiny.
- Możesz spać na koi, Różdżko. Jest tu zasłonka, abyś czuła się swobodniej.
- A ty?
- Ja nie będę spał. Mam takie pigułki, które zastąpią mi sen. Muszę
koniecznie pilnować drzwi.
- Z jakiego powodu poróżniłeś się z Saltzeimem?
- Kes-kes jest głupcem. Traci panowanie nad sytuacją. Jego pozycja nie jest
już taka, by mógł dawać obietnice, ręcząc za innych.
- Co oznacza to wyrażenie “amindumi"?
- Żeby zrozumieć jego sens, musisz poznać historię Rhaqui, Jest ich obecnie
niewielu - tylko trzy lub cztery nieduże klany. Sposób egzystencji czyni z nich ludzi
samowystarczalnych, są jak wyspiarze. Prawo klanowe zabrania zawierania
małżeństw z obcymi.
Wildheit mówiąc to przyglądał się dokładnie konstrukcji i wyposażeniu
kabiny. Z zaciekawieniem przypatrywał się plątaninie starodawnych rur i przewodów,
którymi pokryte były ściany.
- Niestety, wysoki przyrost naturalny w obrębie zamkniętej społeczności -
kontynuował Nad-inspektor - oraz długotrwałe loty w przestrzeń powodują ciągłe
zwiększanie się odsetka dzieci ułomnych i niedorozwiniętych. Gdyby nie częste
zasilanie plemienia obcą krwią, Rhaqui wkrótce w ogóle przestaliby istnieć. Ich
pomysłowość podsunęła im rozwiązanie zapewniające dopływ nowej krwi bez
łamania tabu małżeństwa.
Wildheit wyjął z kieszeni jakieś narzędzia i zdjąwszy ze ścian trochę boazerii,
obejrzał uważnie umieszczone pod nią przewody. Wzruszył ramionami na znak, że
nie natrafił na nic istotnego i zwrócił się ponownie do Różdżki.
- Porywają kobiety innych ras. Gdy znajdą już odpowiednią kandydatkę,
urządzają orgie, w czasie których każdy mężczyzna z klanu stara się ją zapłodnić.
Jednemu zwykle się to udaje, chociaż nie sposób udowodnić, kto był tym
szczęśliwym samcem, Ciężarna kobieta aż do chwili narodzin dziecka trzymana jest
w zamknięciu, pod troskliwą opieką. Klan adoptuje dziecko, natomiast matkę
uroczyście zabijają żony, wymierzając karę za zdradę ich mężów. Końcowy rytuał
jest szczególnie barbarzyński, a ofiarę określa się mianem “amindumi".
- Czy tak właśnie zamierzali postąpić ze mną? Wildheit dotknął pasa z bronią.
- Między zamiarem, a jego osiągnięciem jest przepaść - powiedział. -
Najlepiej będzie jeśli wejdziesz na chwilę do koi, ponieważ starty w wykonaniu Kes-
kesa nie grzeszą specjalną finezją.
7.
Odlot był przerażający. Zresztą można było się tego spodziewać po tak
zrujnowanym statku kosmicznym. Po kilku potężnych wybuchach rozchwiany kolos
wzniósł się w powietrze. Wydawało się, że wznosi się w górę bardziej pod wpływem
siły woli, aniżeli nieskoordynowanych silników odrzutowych. Osiągnięcie drugiej
prędkości kosmicznej powitane zostało w sterowni nieprzyzwoitymi okrzykami, jak
gdyby wątpiono, że w ogóle się to uda. Wildheit z uwagą słuchał odgłosów każdej
fazy startu, wykrzywiając twarz, gdy wiejące grozą manewry następowały jedne po
drugich i zdawało się, że nie będzie im końca.
Kiedy statek wzbił się już w przestrzeń międzyplanetarną, a silniki
grawitacyjne zaczęły nadawać mu stałe przyspieszenie, przygotowano śniadanie.
Różdżka i Wildheit przyłączyli się do wspólnego posiłku. Obecność całej
rodziny potwierdzała pogląd Nad-inspektora co do skali wad wrodzonych. Okazało
się, że blisko połowa członków klanu jest w pewnym stopniu upośledzona umysłowo. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • helpmilo.pev.pl
  •