[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się to wszystko. Najpierw był wypadek pani Luttrell. A teraz ta historia z
nieszczęsną Barbarą. To chyba ostatnia osoba na świecie, którą dałoby się
posądzić o samobójcze zamiary. Przynajmniej tak mi się wydaje.
- No, nie wiem. Tego bym może nie powiedział z całą stanowczością.
Przerwał mi.
- A ja tak. Panie kochany, przecież spędziłem z nią cały poprzedni
dzień. Była w świetnym humorze, żartowała bez przerwy. Jedyna rzecz, która
ją martwiła, to fakt, że jej mąż jest przepracowany, że nie zna umiaru i że
może się od tego rozchorować. Najbardziej się bała, żeby nie wpadło mu do
głowy wypróbować jednej z tych jego mieszanek na sobie samym. Hastings,
czy wie pan, co ja myślę?
- Nie.
- Otóż moim zdaniem, to właśnie jej mąż jest odpowiedzialny za to, co
się stało. Na pewno stale jej dokuczał. Kiedy była w moim towarzystwie,
nigdy zle się nie czuła. On na pewno wypominał jej to wieczne chorowanie,
oskarżał ją o to, że rujnuje mu karierę naukową. Już ja bym mu dał karierę!
I to ją załamało. A w ogóle co to za zimny drań! Nawet nie nosi po niej żałoby.
Powiedział mi przed chwilą, że wyjeżdża do Afryki. Po tak krótkim czasie. Nie
zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że ją zamordował.
- Głupstwa pan wygaduje - zareagowałem ostro.
- Chyba są to naprawdę głupstwa. Ale tylko dlatego, że gdyby chciał ją
zamordować, to zrobiłby to niewątpliwie sprytniej. Ostatecznie wszyscy
wiedzą o tym, że pracuje nad tą trucizną... jak jej tam?... więc musiałby mieć
zle w głowie, żeby za jej pomocą zabić żonę. No, ale jak by nie było, jest to
podejrzany typ. Mam pewne koncepcje i to od kogoś, kto na pewno orientuje
się w sytuacji.
- A kto to taki?
- Siostra Craven - szepnął mi do ucha.
- Niemożliwe! - zdziwiłem się.
- Ciszej! Rozumie pan, to ona poddała mi tę myśl. To bardzo
inteligentna dziewczyna. Ma dobrze ułożone w głowie. Nie znosi Franklina.
Nigdy go nie lubiła.
Trudno było mi w to uwierzyć. Moim zdaniem, siostra Craven nie
lubiła swojej pacjentki. Jest niegłupia i chyba bardzo dużo wie o małżeństwie
Franklinów, pomyślałem.
- Ona jeszcze tu jest - oświadczył Boyd Carrington.
- Co takiego?
Byłem zdziwiony, wiedziałem bowiem, że siostra Craven opuściła
Styles natychmiast po pogrzebie.
- Chce tu przenocować, bo dopiero jutro obejmuje pieczę nad następną
pacjentką.
- Rozumiem.
Decyzja siostry Craven wzbudziła we mnie niepokój, chociaż trudno
byłoby mi powiedzieć dlaczego. Zastanawiałem się nad prawdziwą przyczyną
jej powrotu. Nie lubiła Franklina, jak oświadczył przed chwilą Carrington.
- Jakim prawem ta dziewczyna rzuca podejrzenia na doktora
Franklina? - krzyknąłem w nagłym przypływie gniewu. - W końcu to przecież
jej zeznania w gruncie rzeczy najbardziej przyczyniły się do przekonania sądu
o tym, że ta śmierć była samobójcza. No i jeszcze to, że Poirot widział
Barbarę Franklin, jak wychodziła z laboratorium z buteleczką w ręku.
- Co tam buteleczka! - warknął Boyd Carrington. - Kobiety zawsze
mają jakieś buteleczki. To z perfumami, a to z szamponem do włosów, a to z
lakierem do paznokci. Pańska córka na przykład też latała tego wieczoru z
jakąś butelką w ręku. Sam ją widziałem. Czy to dowodzi, że nosiła się z
zamiarami samobójczymi? Przecież to nonsens.
Przerwał na widok zbliżającego się do nas Allertona. I w tej samej
chwili - jak na zamówienie - rozległ się z oddali pomruk grzmotu. Bardzo
melodramatyczna scena. Allerton, pomyślałem sobie po raz nie wiedzieć
który, idealnie nadawałby się do roli zbrodniarza.
Nie było go jednakże w Styles owego wieczoru. Poza tym nie miał chyba
żadnego motywu.
No, ale Iks działał, jak wiedziałem, bez motywów. Na tym polegała jego
przewaga. Wyłącznie ten fakt uniemożliwił nam rozplatanie tej potwornej
gmatwaniny spraw, ale lada chwila mogło nam się rozjaśnić w głowach.
4
W tym miejscu pragnąłbym przerwać moją opowieść i oświadczyć, że
ani przez chwilę w ciągu tych dni nie pomyślałem o możliwości porażki
Poirota. W konflikcie pomiędzy nim a Iksem zwyciężyć musiał - moim
zdaniem - niewątpliwie mój przyjaciel. Pomimo jego fizycznej słabości i
rozwijającej się nieubłaganie choroby, wierzyłem, że to on jest z nich silniej-
szy. Byłem przyzwyczajony do tego, że Poirot zawsze pokonuje swoich
wrogów.
Tak się złożyło, że on sam zasiał pierwszą wątpliwość w mojej duszy.
Wstąpiłem do niego przed samą kolacją i nie pamiętam już, jak do tego
doszło, ale w pewnym momencie użył w rozmowie wyrażenia, gdyby mi się
coś złego przytrafiło .
Zaprotestowałem głośno i energicznie. Nic mu się nie przytrafi, nie
może się przytrafić.
- Eh bien, w takim razie nie słuchałeś uważnie tego, co mówił ci doktor
Franklin.
- Franklin nie jest miarodajny. Pożyjesz jeszcze długie lata, Poirot.
- To nie jest wykluczone, chociaż wielce nieprawdopodobne,
przyjacielu. Jednakże w tej chwili mówię nie w sensie ogólnym, ale bardzo
konkretnie. Moja naturalna śmierć jest, być może, już bardzo niedaleka, ale
dla naszego przyjaciela Iksa mimo to nie dość bliska.
- Co takiego? - przeraziłem się.
Poirot skinął poważnie głową.
- Tak, tak, Hastings. Iks jest człowiekiem inteligentnym. Niewątpliwie
wie o tym, że im prędzej umrę, tym lepiej dla niego. Każdy dzień się liczy.
- Ale... ale... - jąkałem się. - Co wtedy?
- Kiedy ginie pułkownik, mon ami, komendę obejmuje jego następca. W
tym wypadku ty, przyjacielu.
- To niemożliwe! Ja nic nie wiem.
- O tym też pomyślałem. Jeżeli stanie mi się coś złego, to znajdziesz o
tu, w tej teczce, wszystkie informacje, jakie mogą ci być potrzebne. Jak
widzisz, przewidziałem różne ewentualności.
- Po co te komplikacje, Poirot? Powiedz mi po prostu teraz, o co chodzi.
- O nie, mój drogi. Fakt, że nie wiesz tego, co ja wiem, daje nam w tej
chwili dużą przewagę.
- A więc napisałeś wszystko w sposób jasny i prosty, tak żebym mógł
się z miejsca zorientować?
- Ależ skąd! Iks może się przecież dobrać do mojej teczki i co by było
wtedy?
- Więc co tam znajdę?
- Wskazówki, które dla Iksa są bez znaczenia, a dla ciebie powinny być
na tyle jasne, żeby skierować cię na właściwy trop.
- To nie jest wcale pewne. Jakiż ty masz pokrętny umysł, Poirot.
Zawsze wszystko musisz skomplikować. Zawsze. Całe życie.
- A teraz doszedłem do przesady? To chciałeś powiedzieć? Może i masz
rację. Ale zapewniam cię, że idąc po linii mojego rozumowania, dojdziesz
niechybnie do prawdy.
Zamilkł, a po chwili dodał:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]