[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Co? Jak? - Tess zerwała się na równe nogi.
Cal znów gapił się w niebo. Wyczuwała w nim jednak jakieś napięcie.
- To znaczy, że pojadę do Nowego Jorku, wystąpię w talk show i zgodzę
się na plakat. Jeśli w ten sposób pomogę Bunny...
- Ale wydawało mi się, że woli pan jej nie zachęcać.
- 90 -
S
R
- To jest wojna, do cholery - warknął. - A na wojnie człowiek robi to, co
musi. Skoro Bunny postanowiła zrobić karierę, dobrze, pomogę jej w
osiągnięciu celu. Ale nie pozwolę, żeby zniszczyła sobie życie, wiążąc się z tym
palantem.
- To znaczy, że zgadza się pan na wszystko?
- Owszem, ale na moich warunkach. Po pierwsze, w telewizji nie będę
odpowiadał na żadne głupie pytania dla rarytasów", tylko opowiem o sytuacji i
potrzebach rolników. A co do plakatu - skrzywił się z niesmakiem - ma być z
jednego ze zdjęć Bunny. W ten sposób dziewczyna wyrobi sobie markę. Po
powrocie znajdę dobrego fotografa, który ją podszkoli. Jeśli nie chce pójść do
szkoły pomaturalnej, niech się chociaż nauczy fachu.
- Ja... ja mogłabym pomóc - wyjąkała Tess. - Znajdę odpowiedniego
fotografa i...
Popatrzył na nią ironicznie.
- Pomogła pani aż za bardzo, panno Avery. %7ładna kobieta nie narobiła mi
tyle zamieszania od piętnastu lat. A najgorsze jest to, że stoi pani z tak niewinną
minką, iż prawie gotów jestem się na to nabrać. Słyszałem, jeśli Bunny czegoś
nie pokręciła, że wybiera się pani z nami do Nowego Jorku.
- Tak.
- Gratulacje - powiedział, całując ją w rękę. - Tylko po co? Jako strażnik
pilnujący dzikusów z Nebraski? Sądzi pani, że nie umiem się zachować?
- Nie wiem. Może.
Uśmiechnął się, lecz Tess dostrzegła w tym zagrożenie. Pochwycił jej
drugą dłoń i uniósł do ust.
- A zatem to czysta strata czasu, bo i tak nie zamierzam się dobrze
zachowywać.
Pocałował ją w obie ręce, potem puścił je w znaczącym geście. Odwrócił
się i zszedł po drabinie, pozostawiając ją samą. Zmierzch zmienił się w czerń
nocy.
- 91 -
S
R
ROZDZIAA DZIEWITY
Nowy Jork wprawił Tess w oszołomienie, Bunny w zachwyt, a Cala we
wściekłość. Edna, kochająca spokój i ciszę, została w domu.
- Jedyna rozsądna osoba w całej rodzinie - skomentował jej decyzję Cal
podczas lunchu w małej, modnej restauracji w Village.
Lokal był niewielki, zatłoczony i piekielnie drogi. Mimo że jedzenie
smakowało wyśmienicie, a akwaforty na ścianach wyglądały na oryginalne, to
kelner zachowywał się niezwykle wyniośle.
- Kartoflanka jest zimna - poskarżyła się Bunny.
- Vichyssoise - mruknął Cal - powinno być chłodne.
Miał na sobie szary, letni garnitur. Tess uznała go za najprzystojniejszego
mężczyznę w Nowym Jorku. Nawet zagonieni mieszkańcy Manhattanu
przystawali na jego widok.
- Posłuchaj - rzekł do Bunny, grzebiącej łyżką w talerzu. - Chciałaś
doświadczyć Nowego Jorku, to jedz. Czy wolisz może hamburgera?
- Chyba tak - odparła Bunny, zmuszając się do jedzenia.
- Nie zaszkodzi poznać nowe smaki - delikatnie wtrąciła Tess.
Zdumiewała ją łatwość, z jaką radził sobie Cal.
Bunny odsunęła od siebie talerz i zadowoliła się kawałkiem chleba.
- Nie jestem materialistką - wypaliła. - Najważniejsza dla mnie jest
sztuka. Fred mówi to samo.
- Fred - mruknął z niesmakiem Cal, ale rozmarzona dziewczyna nie
zwróciła na to uwagi.
Po wyjściu z restauracji Bunny nie rozstawała się z aparatem
fotograficznym, szukając ciekawych obiektów na ulicy.
- Aatwiej wyrwać dziewczynę ze wsi niż wioskę z dziewczyny - zauważył
Cal, pochylając się w stronę Tess. - Nie przypuszczałem, że jest tak naiwna.
- 92 -
S
R
Jednak, pomijając zagadnienia kulinarne, Bunny zachwycała się
wszystkim.
Odszukali maleńkie studio kuzyna pani Chadwick wciśnięte w bocznej
uliczce pomiędzy galerię sztuki a sklep z plakatami. William Chadwick Runes
był żylastym młodym człowiekiem, nosił wyrzuconą na dżinsy jedwabną
koszulę, miał diamentowy kolczyk w jednym uchu i okulary w drucianej
oprawce. Brązowe loki okalały sporą łysinkę.
We trójkę tłoczyli się w jego mikroskopijnym biurze jak sardynki w
puszce. Tess przyglądała się plakatom, Bunny gapiła się na Willa jak na
Marsjanina, a Will wpatrywał się w Cala, który nie wydawał się tym
zachwycony.
- Ma pan twarz amanta filmowego - powiedział Will, pokazując palcem
na Cala. - Czy już zatrudnił pan agenta? Zarobiłby pan kupę szmalu jako model
lub aktor. Umie pan grać?
- Prędzej gryzłbym ziemię, niż został aktorem lub, uchowaj Boże,
modelem - odparł, krzywiąc się Cal.
- Trudno. Wie pan chyba, że jestem zainteresowany zrobieniem plakatu z
panem. Zyskiem podzielę się równo z Homestead Heritage. To odpowiada
fundacji, prawda, panno Avery?
Skinęła głową, lecz zanim zdążyła się odezwać, wtrącił się Cal.
- To nie są najlepsze warunki, zwłaszcza że fundacja wyrządza panu
przysługę. Powinien pan coś im dorzucić albo rezygnuję.
W pierwszej chwili Runes zdębiał. Przyjrzał się baczniej Calowi i
zrozumiał, że ma do czynienia z twardą sztuką. Tak czy owak, plakat przyniesie
mu sporo pieniędzy.
- Widzę, że projekt niezbyt panu odpowiada, panie Buchanon. Ale żeby
wilk był syty i owca cała, niech będzie moja strata. Pięćdziesiąt siedem do
czterdziestu trzech.
- 93 -
S
R
Tess otworzyła usta, by powiedzieć, że to cudownie, ale i tym razem Cal
nie dał jej szansy.
- Sześćdziesiąt i czterdzieści.
Bunny wyglądała, jakby miała zamiar go udusić, Tess była po prostu
przerażona. Will Runes okazał się jednak hojniejszy, niż przypuszczała.
Tymczasem Cal rozsiadł się na krześle z chmurną miną.
Will zerwał się zza biurka i przybrał pełną godności pozę.
- Panie Buchanon, prowadzę mój interes, jak większość ludzi, dla zysku.
Wierzę w dobroczynność, ale dom stawiam na pierwszym miejscu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]