[ Pobierz całość w formacie PDF ]

łoskocie serii. Sarah zdjęła palec ze spustu.
- Automat - mruknęła.
Przypomniała sobie artykuł, w którym czytała kiedyś o ludziach nielegalnie
zamieniających sportowe strzelby na karabiny maszynowe. Przypuszczała, że i ten dostał się w
ręce bandyty w podobny sposób. Karabin jej męża miał stanowczo inne łożysko i oddawał
pojedyncze strzały. Przesunęła zatrzask bezpieczeństwa i pociągnęła za spust. Broń wystrzeliła,
wyrzucając tylko jeden nabój. Przestawiła dzwigienkę o jeden ząbek dalej; okazało się, że
zablokowała spust. W skrajnej pozycji przełącznika, karabin ponownie oddawał serie strzałów.
Sarah odetchnęła głęboko i zaczęła przeszukiwać ubranie martwego mężczyzny. Znalazła
cztery zapasowe magazynki. Chciała opróżnić jeden z nich, żeby sprawdzić liczbę kul, ale
powiedziała sobie: - Najpierw rzeczy najważniejsze.
Wiedziała już, co zrobi z dwoma napastnikami ukrywającymi się w domu. Poza nimi
byli też i inni grasujący w nocy, poszukiwani przez prawo bandyci i złodzieje. Przepędziła już
jednych strzelbą bez jednego wystrzału. Zdała sobie jednak sprawę z tego, że ci, którzy nieomal
zabili ją i jej dzieci nie będą ostatni. Musi opuścić farmę. Tylko jak. Zarówno samochód
osobowy jak i większy pickup w końcu wypalą całą benzynę. Spojrzała na dwa konie, spo-
kojnie czekające w swoich boksach, i przypomniała sobie ostatnią wspólną przejażdżkę z
Johnem. Postanowiła załadować cały bagaż i dzieci na jednego konia, a drugiego osiodłać dla
siebie.
Podeszła do drzwi stodoły. Musiała pozbyć się nieproszonych gości, zanim zrobi
cokolwiek innego.
Kilka razy poczuła niesiony przez wiatr od strony domu zapach gazu. W piwnicy było
tylko jedno, cudem ocalałe okienko; pomieszczenie wypełniały zapewne zgęszczone opary
gazu.
Pierwsza kula wznieciła kurz przed domem. Uniosła lufę, wycelowała ponownie i
dotknęła spustu. Kiedy uczyła się strzelać, John zawsze powtarzał  ściągaj spust mocno, nie
muskaj go .
Strzał. Od frontowej ściany domu odskoczyła drewniana klepka. Następnie wymierzyła
w przymocowaną do balustrady na werandzie skrzynkę na kwiaty. Drugi wystrzał tylko ją
poruszył. Dopiero następny strącił konstrukcję na ziemię.
- Do cholery, strzel jeszcze raz, to spalimy tę pieprzoną stodołę z tobą i bachorami.
Uśmiech podniósł kąciki jej ust. Gdyby nie grozili już po raz drugi, nie pomyślałaby
nawet o tym, co w tej chwili zamierzała zrobić. Napastnicy nie spalą stodoły, to ona spali dom,
wysadzi go w powietrze razem z nimi.
Na muszce karabinu zobaczyła piwniczne okienko. Strzeliła ponownie i upadła na
plecy. Usłyszała potężny grzmot, a następnie ujrzała płomienie, wydobywające się najpierw z
okienka, potem z parteru budynku. W chwilę pózniej słup ognia trawił już cały dom. Ku górze
leciały iskry. Ze środka słychać było krzyki. Jeden z mężczyzn wrzeszczał: - Gaz... płonę!
Osobnik, na którego zabita kobieta wołała Pete, wybiegł przed dom. Paliło się na nim
ubranie. Sarah wystrzeliła z karabinu, powalając go na ziemię. - Jestem zabójcą - wyszeptała.
ROZDZIAA XXV
- Panie prezydencie - wołał Thurston Potter - panie prezydencie?
Prezydent Stanów Zjednoczonych przewrócił się na drugi bok i otworzył oczy. -
Thurston?
- Tak. Zasnął pan na kanapie.
- Ach tak. Rzeczywiście spałem. To nie jest sen, prawda?
- Niestety nie. Chciałbym...
- Jak wygląda obecna sytuacja?
- Właśnie otrzymaliśmy wiadomości, panie prezydencie. Rosjanie nadali je na niskiej
częstotliwości pasma FM, wolnej od zakłóceń. Musimy oficjalnie się poddać. Inaczej zniszczą
pozostałe miasta. Nie wiem, co...
- Co, Thurston? - prezydent zsunął nogi z kanapy.
- Po prostu nie wiem.
- Jeżeli podpiszę kapitulację, większość aktywnych jeszcze jednostek przerwie walkę.
Kiedy wylądują tu Rosjanie, nie będzie żadnego oporu.
- Zgadza się, panie prezydencie.
- Jeżeli na to pozwolę, włożą w moje usta wszystko, co zechcą, czyż nie?
- Przypuszczam, że tak.
- Wiceprezydent, przewodniczący Izby Reprezentantów, cały mój gabinet, wszyscy
martwi... martwi?
- Tak. Tak, panie prezydencie.
- Jeżeli umrę ja, nie będzie rządu Stanów Zjednoczonych, który mógłby podpisać
kapitulację. Nikt nie ma takiego prawa. Zgadza się?
- No cóż, paru członków Kongresu było poza Waszyngtonem. Mogli ocaleć.
- Ale Rosjanie szukaliby ich przez całe wieki, jeśli oczywiście przeżyli. Tak?
- Tak, panie prezydencie.
- Czy możemy w jakiś sposób nadawać informacje?
Potter pomyślał przez chwilę.
- Moglibyśmy wysłać naszych ludzi z wywiadu, oni mogą je rozpowiedzieć. Trochę to
potrwa, ale jeśli nowiny będą dostatecznie ważne, w końcu dotrą do ludzi.
- Tak też myślałem. Przyślij do mnie Paula Doriana. Potem chcę się zobaczyć z żoną i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • helpmilo.pev.pl
  •