[ Pobierz całość w formacie PDF ]
głem zobaczyć jej początek. Szeroką przełęczą przekraczała góry i biegła do sa-
mej krawędzi otchłani. Tam jej czerń stapiała się z ciemnością, widoczna jedynie
dzięki temu, że nie świeciły przez nią gwiazdy.
Wykorzystując to przesłonięcie starałem się prześledzić jej bieg i odniosłem
wrażenie, że ciągnie się aż do ciemnego wzniesienia, wokół którego dryfowały
mgliste pasma.
Położyłem się na brzuchu, by jak najmniej zakłócać kontur skalnego grzbietu,
w razie gdyby obserwowały go czyjeś niewidoczne oczy. Leżąc myślałem o tym,
co umożliwiło to przejście. Uszkodzenie Wzorca sprawiło, że Amber stanął otwo-
rem dla czarnej drogi i wierzyłem, że moja klątwa była tu czynnikiem wyzwala-
jącym. Teraz czułem, że wszystko to zdarzyłoby się i bez mojego udziału, choć
bez wątpienia odegrałem ważną rolę.
Wina wciąż leżała po mojej stronie, choć już niecałkowicie, jak kiedyś uwa-
żałem. Wspomniałem Eryka, konającego na zboczu Kolviru. Powiedział wtedy,
że choć mnie nienawidzi, przedśmiertną klątwę zachowuje dla wrogów Amberu.
Innymi słowy, dla tych tutaj. Cóż za ironia losu. Wszystkie moje wysiłki służyły
temu, by dopełnić ostatniej woli najmniej kochanego brata. Jego klątwa, by wy-
mazać moją klątwę, ze mną jako czynnikiem wykonawczym. Może tak właśnie
być powinno, gdyby spojrzeć z jakiejś szerszej perspektywy.
Wypatrywałem i byłem szczęśliwy, że bezskutecznie szeregów lśnią-
55
cych jezdzców podążających lub gromadzących się na tej drodze. Jeśli jakiś kor-
pus ekspedycyjny już nie wyruszył, Amber był chwilowo bezpieczny. Natych-
miast jednak zaniepokoiło mnie kilka spraw. Przede wszystkim, jeśli czas w tym
miejscu zachowywał się tak dziwacznie, jak mogłoby tego dowodzić przypusz-
czalne pochodzenie Dary, to dlaczego nie nastąpił kolejny atak? Mieli z pewnością
dość czasu, by odzyskać siły i przygotować inwazję. Czyżby coś się przydarzyło,
całkiem niedawno według czasu Amberu, co diametralnie zmieniło ich strategię?
A jeśli tak, to co?
Moja broń? Powrót Branda do zdrowia? A może coś całkiem innego? Czy
ktokolwiek z rodzeństwa stał ostatnio tu, gdzie ja stałem, i spoglądał na Dworce
Chaosu, wiedząc o czymś, o czym ja nie miałem pojęcia?
Postanowiłem, gdy tylko wrócę, wypytać o to Branda i Benedykta.
Wszystko to skierowało moje myśli na problem, jak zachowuje się tutaj czas
wobec mnie. Lepiej nie czekać ani chwili dłużej. Przejrzałem Atuty zabrane
z biurka Dworkina. Wprawdzie wszystkie były interesujące, jednak żaden nie
przedstawiał znajomej scenerii. Zajrzałem więc do swojego futerału i przerzu-
ciłem karty. Wybrałem Randoma. Może to właśnie on niedawno próbował się ze
mną skontaktować. Podniosłem Atut i wpatrzyłem się w niego.
Po chwili rozpłynął się i spojrzałem na zamglony kalejdoskop obrazów,
a w ich centrum wyobrażenie Randoma. Ruch i poskręcane perspektywy. . .
Randomie odezwałem się. To ja, Corwin.
Czułem jego umysł, ale odpowiedz nie napłynęła. Przyszło mi do głowy, ze
pewnie był w trakcie piekielnego rajdu, bez reszty skoncentrowany na przemia-
nach materii Cienia wokół siebie. Nie mógł odpowiedzieć, nie tracąc kontroli.
Przesłoniłem Atut dłonią i przerwałem kontakt.
Wyjąłem kartę Gerarda. Po chwili nastąpiło połączenie. Wstałem.
Gdzie jesteś, Corwinie? zapytał.
Na krańcu świata. I chcę wrócić do domu.
Chodz.
Wyciągnął rękę. Sięgnąłem ku niej, chwyciłem, postąpiłem naprzód.
Byliśmy na parterze pałacu w Amberze, w salonie, gdzie zebraliśmy się w noc
po powrocie Branda. Był chyba wczesny ranek. Ogień płonął w palenisku. Byli-
śmy sami.
Próbowałem cię szukać powiedział. Brand chyba także, ale nie jestem
pewien.
Jak długo mnie nie było?
Osiem dni.
Całe szczęście, że się spieszyłem. Co słychać?
Nic złego zapewnił. Nie wiem, czego chce Brand. Stale o ciebie
pyta, a ja nie mogłem się z tobą skontaktować. W końcu dałem mu talię i kazałem
spróbować, czy potrafi zrobić to lepiej. Najwyrazniej nie potrafił.
56
Byłem zajęty wyjaśniłem. A różnica tempa upływu czasu zbyt duża.
Skinął głową.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]