[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ki pokrywającym je strzępom bladej mgły (Elryk ponownie zastanowił się, czy to
nie statek wytwarza spowijające go zwykle opary). Oświetlane czerwonym słoń-
cem, którego promienie wreszcie przebiły unoszące się wiecznie ponad statkiem
chmury, rozjarzyły różową poświatą.
Spod pokładu dobiegł hałas. Z kajuty wynurzył się Kapitan. Jego czerwono-
złote włosy rozwiewała bryza, chociaż Elryk nie odczuwał najlżejszego podmu-
chu wiatru. Opaska z błękitnego nefrytu, noszona przez Kapitana niczym diadem,
48
nabrała w różowym świetle lekko fioletowego koloru. Nawet płowożółta tunika
i takież pończochy zmieniły barwę. Srebrne sandały i rzemienie również pobły-
skiwały na różowo.
Po raz kolejny Elryk przyjrzał się tajemniczej, niewidomej twarzy, o rysach
tak niepodobnych do ludzkich, jak jego własne i zastanowił się nad pochodzeniem
tego, który zezwalał, aby zwracano się doń jedynie: Kapitanie .
Jak gdyby na wezwanie Kapitana statek ponownie spowił się mgłą, podobnie
jak kobieta otula swe ciało puszystym futrem. Czerwone światło przygasło, lecz
odległe krzyki nie ucichły.
Albo Kapitan istotnie po raz pierwszy zwrócił uwagę na dochodzące z od-
dali dzwięki, albo był świetnym aktorem; w każdym razie jego zdumienie było
bardzo przekonujące. Pochylił głowę, przytknął dłoń do ucha. Po chwili mruknął
usatysfakcjonowany i wyprostował się.
Elryku?
Tutaj odparł albinos. Na górze.
Jesteśmy niemalże u celu.
Delikatna dłoń odszukała poręcz zejściówki. Kapitan począł się wspinać.
Elryk wyszedł mu na spotkanie.
Jeżeli to znowu bitwa. . .
Kapitan uśmiechnął się tajemniczo i gorzko.
Bitwa już się odbyła albo dopiero się odbędzie.
. . . my nie będziemy w niej brać udziału dokończył albinos stanowczo.
Z tą walką mój statek nie jest bezpośrednio związany zapewnił go ślepy
mężczyzna. Ci, których słyszysz, to pokonani; zagubieni w przyszłości, która
jak myślę będzie i twoim udziałem pod koniec obecnego wcielenia.
Elryk machnął ręką ze zniecierpliwieniem.
Będę wdzięczny, Kapitanie, jeżeli zaprzestaniesz mistyfikować mnie po-
dobnymi, jałowymi uwagami. Jestem już nimi zmęczony.
Przepraszam, jeżeli cię uraziłem. Odpowiedzi, których udzielam odzwier-
ciedlajÄ… moje przeczucia.
Kapitan przeszedł między Elrykiem a Ottonem Blendkerem i stanął przy relin-
gu. Wyglądało, że naprawdę jest mu przykro. Przez jakiś czas milczał, wsłuchując
się w rozmaitość niepokojących dzwięków dobiegających z mgły. Po chwili skinął
głową, wyraznie zadowolony.
Wkrótce ujrzymy ląd. Jeśli zamierzasz opuścić statek i poszukać własnego
świata, radzę ci uczynić to teraz. Ten żaglowiec nie zbliży się bardziej do twojej
płaszczyzny.
Elryk nie skrywał gniewu. Zaklął głośno, wzywając imienia Ariocha i położył
dłoń na ramieniu niewidomego mężczyzny.
Co takiego? Nie możecie dobić do brzegów mojego świata?
49
Już za pózno. Kapitan był szczerze zakłopotany. Statek płynie dalej.
Niebawem już osiągnie cel długiej podróży.
Ale jak mam odnalezć swój świat? Moje czarnoksięskie moce nie są wy-
starczające, by przenieść mnie między sferami. Z pomocy demonów także nie
mogę tu skorzystać.
Niedaleko stąd istnieje interesujące cię przejście oznajmił Kapitan.
Dlatego właśnie proponuję, abyś tu opuścił statek. Dalej już twoja sfera w żadnym
miejscu nie przetnie się z tą, w której znajdujemy się obecnie.
Ale, jak sam powiedziałeś, znajdujemy się w mojej przyszłości.
Nie obawiaj się. Powrócisz do terazniejszości. Tutaj czas dla ciebie nie
płynie. To dlatego sobie niewiele przypominasz. Z tego powodu nie zapamiętujesz
wydarzeń, w których tu uczestniczysz. Musisz odszukać bramę. Purpurowe wrota
wyłaniające się z morza u brzegów wyspy.
Jakiej wyspy?
Tej, do której się zbliżamy.
Elryk zawahał się.
A dokąd wy popłyniecie, gdy ja opuszczę statek?
Do Tanelorn odparł Kapitan. Mam tam pewną sprawę do załatwienia.
Mój brat i ja musimy wypełnić nasze przeznaczenie. Ten żaglowiec wiezie ładu-
nek, podobnie jak statki ludzi. Wielu będzie starało się nas powstrzymać, jako że
obawiają się tego, co ze sobą przywozimy. Możemy zginąć, ale musimy zrobić
wszystko co w naszej mocy, by dotrzeć do Tanelorn.
A więc tam, gdzie pokonaliśmy Agaka i Gagak. . . ?
To było tylko rozwiane marzenie o Tanelorn, Elryku.
Melnibonéanin wiedziaÅ‚, że Kapitan nie udzieli mu jaÅ›niejszej odpowiedzi.
Niewielki pozostawiono mi wybór. Mogę żeglować wraz z wami w stronę
nieznanych niebezpieczeństw i nigdy już nie ujrzeć swego świata lub też ryzyko-
wać życie, poszukując ukrytej przed mymi oczyma wyspy, zamieszkanej, sądząc
po dobiegających z niej odgłosach, przez istoty przeklęte i stworzenia, które na
nich żerują.
Kapitan zwrócił ślepą twarz w stronę rozmówcy.
Wiem o tym powiedział miękko. Mimo to jednak nic lepszego nie
mogę ci zaoferować.
Wrzaski i przerażone, błagalne okrzyki przybliżyły się, lecz było ich o wiele
mniej. Elryk zerknął poza burtę i zdało mu się, że widzi wydobywającą się z wody
parę uzbrojonych rąk. Na powierzchni pojawiła się piana, odrażająca i splamio-
na czerwienią. Wśród szumowin widać było potrzaskane wręgi, strzępy płótna,
fragmenty ubrań i proporców, części broni i, coraz częściej, trupy.
Gdzie toczyła się ta bitwa? szepnął Blendker, przerażony, lecz jedno-
cześnie zafascynowany widokiem.
50
Nie na tej płaszczyznie odparł Kapitan. To, co widzicie, to tylko
szczątki, które przedryfowały z jednego świata do drugiego.
A więc była to walka jakichś nadprzyrodzonych mocy?
Kapitan ponownie się uśmiechnął.
Nie jestem wszechwiedzący. Ale tak, przypuszczam, że nadprzyrodzone
moce odegrały tu jakąś rolę. Wojownicy z połowy świata brali udział w tej po-
tyczce, aby przesądzić o losach wszechświata. Stoczono tu albo też dopiero
[ Pobierz całość w formacie PDF ]