[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyszedłszy.
Gdy wszystkie te formalności po cichu dopełnione zostały, stary pan znacznie się uspokoił i
jakby dni ostatek sobie i swoim chciał rozweselić, okazywał ciągle myśl dobrą, a żarty się go
trzymały, iż jejmość się wydziwić temu nie mogła.
Ze szczególną czułością powitał chorąży syna, bo miał ciągle jakieś złe przeczucia, że go
już nie zobaczy, a chciał z nim, jako z mężczyzną, pomówić sam na sam o przyszłości, o różnych
rzeczach, których pisać i opisywać nie wypadało.
Z równą niecierpliwością czekała na syna matka, bo wierzyła w to, że jego przybycie ojca
orzezwi; a Madzia wyglądała jak brata, spodziewając się, iż z niego przecie coś więcej dobędzie o
tej siostrze, o której tak wiedziała mało, że się najgorszych domyślała rzeczy.
Przybywającego Ewarysta znalazła rodzina zmężniałym, ale matka utrzymywała, że
wychudł i zmizerniał, że twarz miał jakąś smutną, i po staropolsku chciała tym naukom koniec
położyć, a syna wziąć na wieś, folwark mu jeden wypuścić, bodaj już ożenić.
Chorąży na to głową kiwał nie mogąc powiedzieć, co myślał, a w duchu mówił: Po co
jeden folwark wypuszczać, kiedy rychło wszystko mu spadnie na głowę . Miał to starych,
pobożnych ludzi jasnowidzenie końca swojego, które dane jest tylko wybranym...
W czasie świąt gości ciągle było dosyć, zajęcia wiele, a do poufnych, cichych rozmów mało
zręczności.
Od Wielkiej Nocy do przewodów dnia prawie nie było, żeby ktoś nie przyjechał, nie
nocował, a czasem i kilku gości miał Zamiłów, którym szczególniej chorążyna była rada, bo jej
starego zabawiali.
Madzia na próżno zabiegała około kuzynka, chcąc go wybadać o siostrze, zbywał ją ni tym,
ni owym i widocznie unikając dłuższej o tym rozmowy. Na ostatek jednego wieczora dziewczę go
tak przydybało i naparło, że wykręcić się sianem nie mógł. Prędzej lub pózniej lękał się, aby na nie
przygotowaną nie spadła jaka wiadamość o Zoni jak piorun.
Nalegała Madzia, wiedziona i przywiązaniem do jedynej swej, i pewną ciekawością prawie
gorączkową tego, co przed nią aż ukrywać musiano.
Wiesz, moja Madziu rzekł Ewaryst, gdy mu się znów z płaczem prawie naprzykrzać
zaczęła wiesz i rozumiesz, że gdybym miał co dobrego do powiedzenia ci, dawno bym
przyniósł.
Ale cóż tak złego być może, o Boże mój! wołało dziewczę niechże ja choć wiem,
abym się najgorszego nie domyślała...
Nie możesz się domyślić nic tak złego dodał Ewaryst co by nieszczęśliwą prawdę
przeszło.
Madzia płakać zaczęła, ale zza łez upominała się raz o całą, prawdziwą historią siostry.
Opowiedzieć jej nawet tak wprost nie mógł Ewaryst, aby nagie fakty gorszymi się nie
wydały jeszcze, niż były w istocie, spełnione pod wpływem fałszywych pojęć i gorącego
temperamentu. Musiał więc choć w ogólnych rysach opowiedzieć wiejskiemu dziewczęciu,
wychowanemu pobożnie, nawykłemu do poszanowania prawd starych, jakimi nowinkami karmiła
się młodzież i jak miała przewrócone głowy.
Madzia ciągle wykrzykując: Ale to nie może być! słuchała z niedowierzaniem. Trzeba
było nareście przy- stąpić do rzeczy. Z bólem serca, dużo osłaniając, odmalował Ewaryst najprzód
dom Ozereńków, w którym Zonia się wychowała, potem Heliodorę Paramińską, u której mieszkała
czas dość długi, towarzystwo, jakie się tam zbierało, wpływ propagandy Jewłaszewskiego, stosunki
z panem Zorianem, na koniec przyjazń z Teofilem Zagajło i owo wystrzelenie do niego...
Podziwienie Madzi stało się w końcu niemym osłupieniem, nie rozumiała już nic, nic nad
to, że siostrę ratować była powinna.
Ewaryst nie chciał jej wyjawić wszystkiego, nie powiedział, że Zonia uratowaną być nie
mogła, bo po wystrzale do Teofila, przeniósłszy się do niego, żyła z nim otwarcie, jak to się tam
zwało, na wiarę.
O ślubie nie było mowy, choć Zagajło obiecywał się żenić; Zonia wyzywając cały świat
jawnie się popisywała ze swoją miłością i nie kryła stosunków. Tłomaczyła swe dziwne
postępowanie po wystrzale tym, że swobodnie sercem i ręką swą sama rozporządzać chciała...
Litość nad rannym zwyciężyła ją.
Rozmowa cicha skończyła się łzami. Jak mógł, pocieszał i uspokajał Madzię chorążyc, na
niewiele się jednak zdały jego dobre słowa.
Nazajutrz, z czerwonymi oczyma, biedne dziewczę oświadczyło wprost Ewarystowi, iż ma
mocną i niezachwianą wolę jechać do siostry i, powtórzyła znowu, ratować ją.
Chorążyc zmuszonym był wyznać wreście, że ratunek przychodził za pózno, a i wprzódy
byłby wysiłkiem próżnym. Zagajło po wyzdrowieniu, za zgodą Zoni, wyjechał był na %7łmudz czy
do Litwy do krewnych, jakoby dla przygotowania ich do swego ożenienia. Zonia została sama jedna
i czekała jego powrotu.
Smutny by to był widok dla ciebie tej biednej
Zoni teraz, opuszczonej na wpół, chorej... czekającej na tego, który się jej mężem być
obiecał...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]