[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dzieciakami. Wszyscy są na zasiłku. I tak jak wielu innych, pozostaną już na nim aż do końca życia. Nie
staram się usprawiedliwić tego człowieka - nie powinien był włamywać się do pańskiego samochodu. Ale
dziwi się pan, że jest rozgoryczony? Jeżeli zachowa pan ten fakt tylko dla siebie, miejscowi ludzie przyjmą
to z prawdziwą wdzięcznością. Od czasu śmierci brata człowiek ten nie zachowuje się zupełnie normalnie.
- Ale mam przecież obowiązek...
- Obowiązek, sir? Jaki obowiązek? Trzymania się swojej własnej klasy i pozostawienia nas w spokoju.
Gdyby nie przyszedł pan tutaj węszyć, wpychając się tam, gdzie nikt pana nie chce, nic takiego by się nie
wydarzyło. Powtarzam, proszę zostawić nas w spokoju. Niech pan wsiada do swojego samochodu i
odjeżdża stąd. A sprawy proszę pozostawić takimi, jakimi są.
- Nikt nie chce...? - trudno było zaakceptować myśl, że przez ten czas ci ludzie tutaj traktowali go po prostu
jak intruza.
- Nie jest pan tutaj osobą pożądaną. Ale powiedziałem już dużo, wasza dostojność. Być może zbyt dużo.
Niech pan postąpi tak, jak pan postanowi. To, co się stało, już się nie odstanie. Ktoś pozostanie przy
samochodzie do czasu, gdy wyruszy pan w dalszą drogę.
Wyszedł, pozostawiając Jana w poczuciu dojmującej samotności, jakiej nie zaznał jeszcze nigdy w życiu.
5
Gdy Jan dojechał wreszcie do hotelu w Wisbech, pod czaszką kłębiło mu się istne mrowie myśli. Szybko
przemknął przez zatłoczony o tej porze bar i skierował się do swego pokoju. Stłuczone miejsce na szczęce
było bardziej bolesne, niż na to wyglądało. Zanurzył ręcznik w zimnej wodzie, przyłożył do twarzy i spojrzał
na swoje odbicie w lustrze. Czuł się jak ostatni idiota.
Po wyjściu z łazienki skierował się do barku, nalał sobie Podwójną whisky i pustym wzrokiem zapatrzył się w
okno. Próbował zrozumieć, dlaczego właściwie nie zameldował o wszystkim na policji. Z każdą upływającą
minutą stawało się to coraz
trudniejsze, bowiem na posterunku z całą pewnością będą chcieli wiedzieć, co spowodowało to opóznienie.
A więc dlaczego nie składa tego meldunku? Został brutalnie zaatakowany, a jego samochód podczas
włamania poważnie uszkodzony. Miał wszelkie prawa, aby oskarżyć tego człowieka.
Czy rzeczywiście był odpowiedzialny za śmierć Simmonsa?
To niemożliwe. Jeżeli ktoś nie wykonuje swojej pracy dobrze, nie zasługuje, aby posiadać ją dłużej. W
sytuacji, w której o jedną posadę ubiega się dziesięciu ludzi, pracownik musi być dobry, albo zostanie
wyrzucony na bruk. A Simmons nie był dostatecznie dobry. Został więc wyrzucony. A teraz jest martwy.
To nie była moja wina - powiedział głośno Jan i zaczął pakować bagaże. Do diabła z zakładami w Walsoken
i wszystkimi pracującymi tam ludzmi. Jego odpowiedzialność skończyła się, gdy instalacja kontrolna została
zamontowana i przetestowana. Prace konserwacyjne to nie jego działka. Ktoś inny może się o to martwić. Z
samego rana wyśle raport do zarządu i tam niech się już zastanawiają, co robić dalej. Czeka na niego
mnóstwo innej pracy - ze swoim stopniem starszeństwa może przecież wybierać. Z pewnością nie
pozostanie w tej przeciekającej bimbrowni, pośrodku jałowych, zamarzniętych pól.
Głowa bolała go bez przerwy i w trakcie podróży powrotnej wypił o wiele więcej, niż powinien. Przy wjezdzie
do Londynu spróbował przełączyć sterowanie samochodem na ręczne, ale bez rezultatów. Komputer
pokładowy wyświetlił na ekranie informację o ilości znajdującego się w jego krwi alkoholu, która była grubo
powyżej legalnego maksimum i nie pozwolił na przejęcie kontroli nad pojazdem. Jazda była powolna, nudna
i okropnie irytująca, ponieważ komputer mógł prowadzić samochód jedynie głównymi ulicami Londynu, co
było niepotrzebną stratą czasu. I w dodatku to przepuszczanie na skrzyżowaniach każdego pojazdu, który
kierowany był ręcznie. Komputer wyłączył się dopiero przed drzwiami garażu i jedyną satysfakcją Jana stał
się szybki wjazd po rampie i gwałtowne, wykonane przy wtórze pisku opon, hamowanie w wyznaczonym
kwadracie. Potem było kilka kolejnych szklaneczek whisky i obudził się o trzeciej nad ranem, stwierdzając,
że światło wciąż się jeszcze pali, a stojący w kącie telewizor pomrukuje coś do siebie cichutko. Po wyłączał
wszystko i ponownie zapadł w sen. Obudził się pózno i kończył właśnie pierwszą filiżankę kawy, gdy
zamontowany przy drzwiach sygnalizator zagwizdał, anonsując czyjeś przybycie.
Jan wyciągnął rękę i nacisnął odpowiedni przycisk. Na ekranie komunikatora ukazała się twarz jego
szwagra.
- Nie wyglądasz zbyt dobrze, chłopcze. Co się stało? - zapytał ThurgoodSmythe, obrzucając badawczym
spojrzeniem twarz Jana. Płaszcz i rękawiczki położył wcześniej na kanapie.
- Kawy?
- Poproszę.
- Czuję się dokładnie tak, jak wyglądam - powiedział Jan decydując się na opowiedzenie kłamstwa, które
wymyślił wkrótce po przebudzeniu. - Pośliznąłem się na lodzie. Cholera, myślę, że obluzował mi się ząb. Po
powrocie do domu wypiłem chyba troszeczkę zbyt dużo, ale chciałem osłabić ból. Ten cholerny samochód
nie pozwolił mi nawet prowadzić.
- Przekleństwo automatyzacji. Byłeś u lekarza?
- Nie, nie ma potrzeby. To tylko siniak. Za to czuję się jak głupiec.
- Zdarza się najlepszym. Elizabeth zaprasza cię dzisiaj wieczorem na kolację. Będziesz miał czas?
- Oczywiście. Ma najlepszą kuchnię w Londynie. Przyjdę pod warunkiem, że tym razem nie będzie
próbowała mnie swatać - spojrzał podejrzliwie na szwagra, który pogroził mu palcem i roześmiał się.
- Tak jej właśnie powiedziałem i chociaż protestowała, że to dziewczyna jedna na milion, zdecydowała się jej
w końcu nie zapraszać. Kolacja będzie na trzy osoby.
- Dziękuję, Smitty. Liz nie może pogodzić się z faktem, że nie jestem typem skorym do żeniaczki.
- No właśnie. Powiedziałem jej, że będziesz chciał sobie jeszcze poużywać leżąc na łożu śmierci, a ona na
to, że jestem wulgarny.
- Obyś miał rację z tym łożem. Ale nie przejechałeś pół miasta, aby zaprosić mnie jedynie na kolację.
Równie dobrze mogłeś zrobić to przez telefon.
- Masz rację. Przyniosłem coś, abyś na to spojrzał - powiedział wyciągając z kieszeni niewielkie, płaskie
pudełeczko.
- Nie wiem, czy dzisiaj będę w stanie cokolwiek zrobić. Ale oczywiście spróbuję. - Jan wziął z rąk szwagra
pudełeczko i otworzył je. Wewnątrz leżało kilka maleńkich urządzeń. Po umieszczonym na obudowie
monitorku kontrolnym zorientował się, że muszą to być pewnego rodzaju przyrządy pomiarowe. Wyglądały
[ Pobierz całość w formacie PDF ]