[ Pobierz całość w formacie PDF ]
178
- Miałby pan ochotę na śniadanie? - spytała uśmiechniętego
przybysza.
- Wprost umieram z głodu.
Patrzył na nią w taki sposób, że od razu poczuła się dużo lepiej.
Szybko odwzajemniła jego uśmiech.
- Jest tu pani z Frankiem?
- Nie z Frankiem. Zostałam zatrudniona w charakterze jego
pielęgniarki, ale okazało się, że to dowcip. Jestem tu tylko do cza-
su... Zaraz, zaraz... Przecież mogłam odlecieć tym helikopterem!
Osłaniając dłonią oczy od słońca, spoglądała na maszynę, która
znikała za horyzontem. A potem znów skierowała spojrzenie na
nowo przybyłego.
- Mike. Czy może Kane?
- Słucham? - spytała zdezorientowana.
- Jeżeli ktoś wyciął Frankowi jakiś numer, to albo Mike, albo
Kane. - Kiedy się nie odezwała, znów uśmiechnął się szeroko i wy-
ciągnął do niej rękę. - Julian Wales. Asystent Franka. A raczej wy-
jątkowo hojnie opłacany chłopiec na posyłki. A pani?
Pozwoliła, by przytrzymał jej rękę w swej ciepłej dłoni dłużej niż
to konieczne.
- Miranda Stowe. Randy. Jestem pielęgniarką, ale tutaj głównie
pełnię funkcję kucharki.
Posłał jej takie spojrzenie, że aż się zarumieniła.
- Jeżeli któregoś dnia legnę złożony niemocą, natychmiast panią
zatrudnię.
Zapewne powinna mu w tym momencie powiedzieć, że nie jest
tego rodzaju kobietą, ale, prawdę powiedziawszy, jego adoracja
sprawiała Randy wielką przyjemność. Wczoraj propozycja małżeń-
ska, dzisiaj uroczy flirt - całkiem nieźle jak na kobietę w jej wieku.
W końcu udało jej się wyswobodzić dłoń z uścisku.
- Pan Taggert jest w środku. A ja smażę naleśniki z poziomkami
na śniadanie.
- Wspaniała kobieta, która na dodatek potrafi gotować. Czy
przypadkiem nie zechciałaby pani zostać moją żoną?
Czując się jak osiemnastolatka, wybuchnęła śmiechem.
- Już pan Taggert złożył mi taką samą propozycję. - Kiedy zdała
sobie sprawę, że powiedziała to głośno, zdjęło ją przerażenie. -
To znaczy...
Nie miała pojęcia, jak powinna teraz zareagować, szybko więc
okręciła się na pięcie i ruszyła w stronę drzwi, tymczasem Julian
wpatrywał się w nią okrągłymi ze zdumienia oczami.
179
Frank nie pofatygował się, by go powitać, ale Julian już dawno
temu się nauczył, że nie powinien oczekiwać podobnych uprzejmo-
ści. Frank okazywał swą wdzięczność za lata poświęceń Juliana,
wypłacając mu co miesiąc sześciocyfrową pensję.
Nie zamieniwszy ani słowa z szefem, Julian uwolnił się od dy-
plomatki, otworzył ją i podał Frankowi.
- Przykro mi, ale wydałem dyspozycję, żeby helikopter przyle-
ciał po mnie dopiero za dwa dni - oznajmił. - Chciałem trochę po-
wędkować. Nie wiedziałem, że masz gościa. Jeżeli miałbym wam
przeszkadzać, natychmiast wrócę do Denver.
Zatopiony po uszy w papierach, Frank nawet nie podniósł oczu.
- Możesz spać na kanapie.
- Dziękuję, sir - odparł Julian, mrugając wesoło do Randy, która
właśnie nakładała mu wielką porcję naleśników.
- A czy ty już jadłaś, Randy? - Kiedy pokręciła przecząco głową,
powiedział: - Może więc zjesz razem ze mną na dworze? W tak
piękny poranek szkoda marnować czas na siedzenie w domu.
Chwyciła za talerz i z radosnym uśmiechem wyszła razem z nim
przed chatę. Kiedy się odwróciła, zobaczyła, że Frank spogląda za
nimi zamyślonym wzrokiem.
- Zamknę drzwi, żebyśmy ci nie przeszkadzali - oznajmiła, a kie-
dy gniewnie ściągnął brwi, ogarnęła ją niezrozumiała fala wesołości.
Julian położył talerz na pniaku, po czym zdjął krawat i mary-
narkę.
- Alleluja! - wykrzyknął, rozpinając kołnierzyk koszuli. - Całe
dwa dni wolności!
Chwycił talerz w rękę, sam usiadł na pniu, po czym spojrzał
znacząco na Randy.
- Z powodzeniem zmieścimy się tu we dwoje.
Może nie należało tego robić, usiadła jednak obok Juliana, roz-
koszując się bijącym od niego ciepłem.
- Czy Frank naprawdę poprosił cię o rękę?
Niewiele brakowało, a Randy by się zakrztusiła.
- Nie powinnam była tego mówić. Czasami zupełnie nie umiem
trzymać języka za zębami. To nie była poważna propozycja, a coś
w rodzaju szczególnej umowy.
Julian znacząco uniósł brew.
- Doskonale rozumiem, co by dzięki temu zyskał. Zupełnie jed-
nak nie pojmuję, jakie ty mogłabyś mieć korzyści. Poza finansowy-
mi, oczywiście.
- Dzieci. On chciałby, żebym urodziła mu dzieci.
-
180
Słysząc to, Julian wybuchnął śmiechem.
- Czy to doprawdy słowa naszego starego, poczciwego Franka?
Znasz go dobrze?
- Wcale. Wiem jedynie, że kiedy jestem obok niego, zaczynam
kostnieć z zimna.
- Ach tak. Wiele ludzi ma podobne wrażenie, ale nie daj się
zwieść. Frank jest równie impulsywny jak każdy facet.
- Może gdy chodzi o robienie pieniędzy. Ale jakoś nie mogę go
sobie wyobrazić w roli kochanka roku.
- A więc już z nim spałaś?
- Nie! - wykrzyknęła z pełnymi ustami Randy. - Ależ skąd! Ja
należę do tych kobiet, które najpierw chcą wyznań i róż, i... Na
Boga, zaczynam opowiadać jakieś straszne brednie. Panie Wales, ja
nie jestem bohaterką romansu, o którą walczy dwóch oszałamiająco
przystojnych mężczyzn. Gwałtownie się starzeję, mam zdecydowaną
nadwagę, samotnie wychowuję dziecko i widzę bez najmniejszych
wątpliwości, że pański garnitur kosztował więcej, niż udało mi się
zarobić w ubiegłym roku. Gdyby znalazła się tu jakakolwiek inna
kobieta, żaden z was nawet nie rzuciłby na mnie okiem.
Julian uśmiechnął się ciepło.
- Randy, wiesz jaka jesteś? Ciepła i szczera. Wiem to od chwili,
gdy cię ujrzałem. Zazwyczaj kobiety kręcące się wokół Franka są
[ Pobierz całość w formacie PDF ]