[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Tak. - Sloan wahał się przez chwilę, a potem powiedział, że Tom Exley także
zmarł. - Chcieliśmy z panią porozmawiać o przyjęciu w Strontfield Park. Czy była tam
mowa o czymś, co mogło pana Fenta wytrącić z równowagi?
Panna Paterson spojrzała na niego przenikliwie. - Nie było żadnych sporów, jeśli
pan to ma na myśli, a także nie wypił zbyt dużo.
- A rozmowa?
- Raczej ogólna. W każdym razie przy moim końcu stołu.
- A pani siedziała między...?
- Doktorem Washby i młodym Quentinem. Skrzywiła się z lekka. - Myślałby kto,
że przyjęcie na wsi to święto urodzaju - ile trudu zadała sobie Helen, żeby stół dobrze
wyglądał, jak to sama określiła. - Odgarnęła niesforny kosmyk siwych włosów i
powiedziała: - Wszyscy byli bardzo mili dla tej nowej dziewczyny Veronici, żony
doktora Washby. Nie znała właściwie nikogo z nas, nie mówiło się więc wiele o
sprawach miejscowych - w każdym razie nie na początku. Pózniej naturalnie nie da się
uniknąć pogawędek na tematy miejscowe - jeśli się tutaj żyje. Wie pan, jak to jest.
- Jakiś szczególnie interesujący temat? - zapytał Sloan od niechcenia.
Wiedział dobrze, jak to jest. Tak właśnie wyglądało w pracy. Skoro było się
czymś zajętym, trudno było mówić o czymś innym. W każdym razie nie wtedy, kiedy
było się w komisariacie, a także często po wyjściu.
- Ach, po prostu, taki jak zazwyczaj. Konstabl wciąż jeszcze nie złapał pszczoły.
Panna Paterson machnęła ręką. - Uwagi o miejscowej uroczystości - o tym można
zawsze trochę podyskutować. Rząd - na ten temat też zawsze jest coś do powiedzenia.
- Właśnie - przytaknął Sloan z całkowitą bezstronnością, jakiej się wymaga od
Najlepszej Policji Zwiata.
- I bracia Pennyfeather - przypomniała sobie panna Paterson. - Ci chłopcy to
nasze wieczne zmartwienie. Zwykle ktoś ma jakąś historyjkę o nich do powiedzenia.
Zawsze szukają kłopotów i znajdują je. Ledwo na kogoś spojrzą, a ten już leży.
- Słyszy pan, Crosby? - zapytał Sloan. - Będzie pan musiał się pilnować.
- Tak, szefie - ponuro zabrzmiał głos Crosby'ego. Pszczoła - wciąż jeszcze na
wolności - brzęczała z oburzeniem.
Panna Paterson mówiła dalej: - Jeszcze jedno dziecko przybyło w domku na
farmie Ugór - będą musieli wkrótce spać na waleta - ach,, i ojciec Gregory Fitcha.
- Co on takiego zrobił?
- Nic. Tylko udało się im wreszcie umieścić go w domu starców i Bili nam o tym
opowiadał. Fitch był przez całe życie ogrodnikiem Fentów - mieszkał w domku dozorcy
za starym pawilonem, ale ostatnio trochę zdziecinniał. Sloan, którego hobby była
hodowla róż, pokiwał głową.
- Zupełnie stracił rozum - powiedziała energicznie Cynthia Paterson. - Zaczął
opowiadać jakieś głupstwa o tym, co się dzieje w pawilonie i tym podobne. Natura znów
zwyciężyła, tak to jest. Cywilizacja w istocie nie sięga głęboko, prawda?
- Jest cienka jak farba - zauważył inspektor z przekonaniem. - Może pani spytać
każdego w policji.
- W każdym razie, Paul Washby musiał postarać się, żeby go zabrali. Zrobili mu
tak staranną toaletę w tym szpitalu, że kiedy Greg poszedł w niedzielę go odwiedzić, nie
poznał go, choć przeszedł tuż obok łóżka. Nigdy przedtem nie widział go ze sztuczną
szczęką.
- Ach - westchnął Sloan; był już w wieku, kiedy zęby zaczynają wzbudzać
współczucie. Podczas gdy mówiła, wypatrywał przez szyby szklarni śladów uprawy
rabarbaru.
- Nawiasem mówiąc - panna Paterson z przykładną wytrwałością trzymała się
początkowego tematu - ponieważ jestem tylko kobietą, nie wiem, o czym mówili
panowie, kiedyśmy ich zostawiły.
- Zostawiłyście ich?
- Zupełnie samych - powiedziała równie uroczystym tonem.
- Wszystkich? - To nadawało nowy wymiar jego śledztwu w sprawie otrucia. -
Dlaczego?
- Nie dziwiłoby mnie, gdyby to było z powodu świętego Pawła - wyjaśniła
nieoczekiwanie córka starego proboszcza. - Musiało to wyjść od kogoś, kto nie lubił
kobiet, prawda? A on nie lubił kobiet, to znaczy święty Paweł.
- Co musiało wyjść? - zapytał ostro Sloan.
- Ten zwyczaj. Jak o to chodzi, jesteśmy bardzo zacofani i wciąż zostawiamy ich
przy tym.
- Kogo przy czym zostawiacie, panno Paterson? - Herbatka u Obłąkanego
Kapelusznika była chyba bardziej normalna niż to, co słyszał.
- Panów przy piciu porto - powiedziała kropiąc wodą jakiś cętkowany kwiat. - To
ładny kolor, prawda?
- Ach, porto. - Sloan usiłował sobie prędko przypomnieć, co wiedział o porto.
Nie było tego wiele. Miało to coś wspólnego z lewą stroną - tak rzeczywiście. Port - to
lewa burta statku. Przeciwieństwo do prawej, sterburty. Jeszcze coś słyszał o porcie.
- Koloru brązowego? - zapytał niepewnie.
- Dobre wino - wyraziła swoją opinię panna Paterson. -I tyle.
- Właśnie - potwierdził Sloan. Przyszła mu na myśl Kitty. Kitty żyjąca w
zupełnie innym świecie niż Stront-field Park. Była to stara pijaczka w Berebury o złej
reputacji, o której wiadomo było, że nie tyka niczego, tylko porto z cytryną. Przychodziła
zawsze, kiedy się ją wzywało, Kitty, Kitty... Oto ktoś, kto na pewno wie o tym winie
wszystko, co można wiedzieć.
- Ale jeśli chodzi o temat rozmowy w czasie picia, to nie mogłabym nic
powiedzieć.
- Widzę z tego - orzekł z powagą Sloan - że Ruch Wyzwolenia Kobiet nie ma
zbyt wielkich osiągnięć w Con-stance Parva.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]