[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Czy zgadza się? Tak było, jak panie zeznały?
- Wszystko co do słowa - potwierdziła Janina M.
- Mogę przysiąc w kościele, że powiedziałam prawdę - oświadczyła druga sąsiadka.
- Jak było, pani Kosicka? - major zwrócił się z kolei do Barbary.
- Ażą, obie łżą, wściekłe suki! - zaperzyła się Kosicka. - Co wam obiecał za te
kłamstwa? Jeszcze się policzymy.
- Jak pani może tak mówić? - oburzyła się Janina M. - Jeszcze pani radziłam, żeby
zrobić okład z zimnej wody, to opuchlizna szybciej zejdzie.
Major dał znak i milicjant wyprowadził obydwie kobiety.
- Mam jeszcze jedno zeznanie - powiedział do Kosickiej - właścicielki budki z
papierosami. Ona również pamięta, że Cieślik w lecie 1957 roku kupował u niej papierosy i
pytał, czy pani nadal mieszka przy ulicy Psie Budy.
Kosicka milczała.
- Co za sens ma zaprzeczanie faktom, które są zupełnie pewne? Czy nie lepiej przyznać
się do wszystkiego? Trudno, nie udało się. Wpadliście i teraz tylko szczere przyznanie się
może wam pomóc. Nie uważam pani za naiwną. Sama chyba zdaje sobie pani sprawę ze
swego położenia. Przyznanie się do winy sąd zawsze uważa za okoliczność łagodzącą. Jeżeli
będziecie milczeli, wszyscy dostaną surowe wyroki, bo wszystkich sąd uzna za zabójców.
Kosicka słuchała tych perswazji z kamienną twarzą.
- Nic wam nie powiem. Nic nie wiem.
Na polecenie oficera dyżurny milicjant odprowadził aresztowaną do celi.
Przesłuchiwani przez milicję mieszkańcy domu przy ulicy Psie Budy ujawnili jeszcze
jeden fakt. Doskonale pamiętali, że od lata 1957 roku aż do póznej jesieni coś okropnie
cuchnęło w ich komórkach. Przypuszczali, że to na skutek zakładania przez piekarza trutek na
szczury. Potem ten niemiły zapach zniknął.
A więc następny dowód, że straszna tajemnica składziku Kosickiej polegała na
pochowaniu tam zwłok.
Milicja znalazła też narzędzie, którym prawdopodobnie zadano śmierć Janowi
Cieślikowi. Jeden z sąsiadów przyznał się, że przed dwoma laty pożyczył od Mieczysława
Pietrzaka siekierę. Dotychczas jej nie oddał, bo Kosicka powiedziała, że ta siekiera jest jej
niepotrzebna i sąsiad może ją sobie zatrzymać. Więc tak zostało. Ten człowiek używał
pożyczonego topora do rąbania drzewa.
Badania siekiery nie dały wyniku. %7ładnych plam, w których można byłoby ustalić ślady
krwi, nie znaleziono ani na drzewcu, ani na żelazie. Zresztą nic dziwnego. Przecież upłynęły
już trzy lata. Porównanie ostrza siekiery z rysami na czaszce i kości ramieniowej szkieletu
wskazywało na duże prawdopodobieństwo zadania razów właśnie tym narzędziem.
Orzeczenia ekspertów są zawsze bardzo ostrożne. Zarówno pracownicy Zakładu
Kryminalistyki, jak i inni biegli zdają sobie doskonale sprawę, że od ich świadectwa zależy
nieraz życie lub śmierć człowieka, wyrok śmierci albo uwolnienie od winy i kary. Toteż kiedy
nie mają, jak to się mówi, stuprocentowej pewności , wolą użyć słowa prawdopodobnie
lub zwrotu prawie na pewno .
W każdym bądz razie śledztwo zrobiło duży postęp. Udało się udowodnić, że Jan
Cieślik po zwolnieniu przyjechał do Wrocławia i przyszedł do mieszkania Kosickiej. W tym
lokalu musiało dojść do jakiejś awantury. Przecież sama Barbara skarżyła się sąsiadkom, że
były kochanek ją pobił. Dodawała wprawdzie zaraz, że opuścił jej mieszkanie i pojechał do
Gdyni , ale major Krzyżewski wierzył w pierwszą część opowiadania Barbary, natomiast
drugą uważał za bajeczkę, mającą wytłumaczyć natychmiastowe zniknięcie Cieślika.
Oficer milicji gotów był przyjąć za najprawdopodobniejszą taką oto wersję wypadków
w mieszkaniu przy Psich Budach: były więzień musiał domyślać się, że Barbara Kosicka nie
pozostała mu wierna; nie pisała do niego listów i od dawna nie przysyłała paczek. Kiedy zaś
zastał w mieszkaniu rodzinę Pietrzaków, od razu zorientował się, że najstarszy z nich,
Mieczysław, jest jego następcą u boku pięknej Barbary. Wtedy doszło do awantury, w czasie
której Cieślik uderzył byłą kochankę. Naturalnie w bójce z trójką silnych, rosłych robotników
budowlanych były więzień, a do tego człowiek wątłej budowy ciała, nie miał najmniejszych
szans. Rezultatem bijatyki była śmierć Cieślika. Kiedy bijący spostrzegli, że temperament
zbyt ich poniósł i ich ofiara nie żyje, pogrzebali ją w komórce, w pobliżu pękniętej rury
wodociągowej. Rozkład ciała w ciepłym, wilgotnym miejscu musiał być bardzo szybki.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]